poniedziałek, 14 marca 2016

Indie - na kremacyjnych ghatach Waranasi


O hinduistycznym pogrzebie z kremacją na stosie ciałopalnym pisałam już w poście pt. "Nepal - kremacja pod gołym niebem" (TUTAJ). W Indiach ceremonia przebiega podobnie, dlatego opis będzie krótszy i trochę uwagi poświęcę tutaj słynnemu na cały świat, niezwykle ważnemu dla hinduistów miastu - Waranasi. Waranasi leży w północnych Indiach na Nizinie Gangesu. Przepływa przez nie najświętsza rzeka Ganga, powszechnie znana jako Ganges. Waranasi bywa określane jako "święte miasto", "miasto boga Śiwy", "miasto śmierci", "miasto obłędu", "miasto brudu" czy "kwintesencja Indii". Byłam tam w lutym 2016 roku i mogę powiedzieć, że w każdym z tych imion tkwi cząstka prawdy.



Waranasi to miasto istniejące prawdopodobnie od 3000 lat, zgodnie z legendą założone przez samego Śiwę, boga ponad tysiąca imion, w hinduizmie zajmującego miejsce na "podium bogów" obok Wisznu i Brahmy. Waranasi jest kolorowe, głośne, ciasne i duszne. Z jednej strony pełne życia, z drugiej - pełne śmierci. Nigdzie tak jak tu nie czuje się, że śmierć jest po prostu cząstką życia. Miasto przyjmuje codziennie pielgrzymów z całego kraju i turystów z całego świata. Hindusi przybywają do Waranasi, by pomedytować i zmyć z siebie grzechy, by odzyskać nadwątlone siły, albo połączyć ze świętą Gangą swoich zmarłych bliskich.




W starej części Waranasi na nabrzeżu panuje ciasnota, ubóstwo i brud, lecz wraz z kolorowo odzianymi ludźmi, wraz ich wiarą i kulturą, tworzą one niepowtarzalny klimat. Znalazłszy się w gąszczu niebywale wąskich i zaśmieconych uliczek, szokująco małych dziupli mieszkalnych, pomiędzy stosami drewna do kremacji, wśród ulicznych sprzedawców kwiatów pogrzebowych, pośród barów, świątyń i kapliczek, no i oczywiście chudych, wszędzie pozostawiających cuchnące "placki" krów - człowiek nie ma wątpliwości, że warto było tu przyjechać. Tu powietrze, przesiąknięte fetorem krowich odchodów i pomyj, skażone dymami kremacyjnymi, jest po prostu święte i w jakiś dziwny, metafizyczny sposób czyste. Kto wie, może bezdomni śpiący na ławkach i pod ścianami mają tu cudowne, uzdrawiające sny?







Najwięcej dzieje się na ghatach - schodzących do wody schodach, ciągnących się na kilka kilometrów wzdłuż brzegu Gangesu. Jest to miejsce odwiedzane przez tłumy hinduskich pielgrzymów pragnących pomedytować lub zażyć rytualnej kąpieli w świętej rzece, jak również przez rzesze turystów, który chcą zobaczyć "kawałek prawdziwych Indii". No i oczywiście miejsce kremacji ciał zmarłych - kremacji wyjątkowej. Albowiem aby osiągnąć mokszę, czyli uwolnienie duszy od męczącej podróży przez różne ciała (reinkarnacji), należy zostać spalonym nad Gangesem, moze niekoniecznie na samych ghatach, ale koniecznie u stop Matki Gangi w Waranasi.


Ganges to najświętsza rzeka Hindusów, Matka Ganga, którą kochają, i do której się modlą. To granica pomiędzy światem bogów a światem ludzi. To symbol całej historii, kultury i cywilizacji Indii. To szlak wędrówki cudownej wody oczyszczającej z grzechów i przybliżającej duszę do mokszy. To rzeka, która płynąc wciąż się zmienia, a jednocześnie jest stale taka sama, święta i ukochana.
  
Manikarnika Ghat jest najbardziej znanym odcinkiem nabrzeża, na którym pali się ciała zmarłych. Najstarsze zapisy, w których o nim wspomniano pochodzą z V wieku. Ghat ten znajduje się u stóp bardzo starej świątyni Baba Mashan Nath. Każdy Hindus pragnie z całego serca być po śmierci skremowanym właśnie tutaj. To tu, w Waranasi, ceremonia kremacji jest najbardziej święta. Dlatego wierni przybywają tak licznie ze swymi zmarłymi, albo po to, by pięknie umrzeć. Umierających rodziny zabierają w długą i męczącą podróż, by oddać ich ciała tej właśnie rzece, w tym właśnie miejscu. Na ghacie Manikarnika stosy płoną przez całą dobę, a w ciągu jednej doby kremacji poddaje się od stu do kilkuset ciał. 

źródło:   https://www.tripoto.com/trip/

Dotykanie zwłok jest nieczyste, więc kremacjami zajmują się "niedotykalni", przedstawiciele najniższej kasty, a dokładniej subkasty tzw. Domów, których zalicza się do ludów cygańskich. Członkowie rodziny przygotowują zwłoki do spalenia i niosą je na miejsce kremacji, lecz w czasie, gdy płonie stos, są jedynie naocznymi świadkami. Domowie wykonują całą "brudną robotę" przy zwłokach. Niektórzy piją alkohol, by nie czuć odoru rozkładających się zwłok. Oczywiście za opał i obsługę stosu należy im zapłacić, i to niemało: niedotykalni mają monopol na sprzedaż drewna i pracę przy paleniu zwłok, toteż korzystają z tego ile się da. Pewien niedotykalny "biznesmen" działający w latach 80-tych, niejaki Raja Dom zwany też lordem ghatów Waranasi, brał pieniądze nawet za gwarancję uwolnienia duszy zmarłego (podejrzewam, że chodziło o rytualne, obecne już częściowo zarzucone roztrzaskanie czaszki bambusowym kijem na stosie). Raja Dom żył w dostatku i był podobno najbogatszym człowiekiem w mieście, a z dziennikarzami, którzy niebacznie nie przynieśli mu godnego prezentu nie chciał w ogóle rozmawiać. Ale wróćmy do samej kremacji. Krewni otrzymują od niedotykalnych prochy (lub niedopalone szczątki) i mają za zadanie oddać je Matce Gandze. Potem zajmują się już tylko sobą, to znaczy w pierwszym rzędzie biorą oczyszczającą kąpiel w Gangesie, tym samym Gangesie, do którego przed chwila wrzucili szczątki swego krewnego. 

Pierwszym etapem ceremonii pogrzebowej jest zanurzenie zwłok w Gangesie. Zazwyczaj kładzie się je na płyciźnie przy brzegu, nie zdejmując z drabinkowych noszy, na których przyniesiono je na ghat. Zmarły leży w wodzie zaledwie minutę, może dwie. Ale to wystarczy, by Matka Ganga zmyła jego grzechy i dała mu swe błogosławieństwo. Czasem ciało układane jest na schodach blisko Gangesu. Wówczas koniecznie trzeba polać wodą z rzeki usta, żeby zmarły "napił się" świętej wody. 


źródło: https://cohn17.com/2011/

Ciało zostaje ułożone na stosie. Osoby "obsługujące" zmarłego oblewają stos naftą albo obrzucają go białymi, mazistymi grudkami ghee (klarowanego masła), tłuszczu do smażenia będącego w powszechnym użyciu w indyjskiej kuchni. Masło robi się z mleka, a mleko pochodzi od świętych krów, tak więc nie ma w tym ani krzty braku szacunku dla zmarłego, a wręcz przeciwnie, jest to dla niego honor. Chodzi jednak przede wszystkim o względy praktyczne: dzięki ghee ciało spala się szybciej, więc wystarczy mniejsza porcja drewna. Na ciało sypie się też sproszkowane drewno sandałowe i przyprawy korzenne, co ma stłumić nieprzyjemny zapach bijący od trawionych przez ogień tkanek. Do ust zmarłego wkłada się specjalny, łatwopalny wkład - głowa ma palić się nie tylko z zewnątrz, lecz także od środka.

Stos roznieca się świętym ogniem chitta, który płonie nieprzerwanie od ponad 2000 lat. A gdzie? Przed świątynią, w czymś w rodzaju... zrujnowanej, rozpadającej się budki. Mistrz ceremonii, czyli z reguły opłacony "niedotykalny", musi pójść tam z pochodnią, by zaczerpnąć chitty.  

Gdy przywalone polanami ciało płonie, wszyscy milczą. Stos należy od czasu do czasu przegarnąć i nie ma niczego zdrożnego w tym, że podczas wykonywania tej czynności zebranym ukazują się zwęglone zwłoki. Widok nie jest przyjemny, lecz nikogo nie razi, taka jest natura śmierci. Żeby ciało spaliło się jak najszybciej, do ognia dokłada się wciąż nowe szczapy i wąskie bloczki wysuszonego, krowiego łajna. Łajno pochodzi od świętych krów i doskonale się pali.

A co, gdy ciało już spłonie, ogień przygaśnie? Kiedy popioły ostygną, zbiera się je do naczynia i wypływa wynajętą łódką na fale Gangesu, by je wsypać do wody. Zanim zostaną wysypane, niedotykalni przeszukują je pod kątem złotych zębów, które zachowują dla siebie jako opłatę za pogrzeb.


źródło:   https://yourstory.com/2015/

Dosyć często zdarza się, że spopieli się wszystko oprócz kości klatki piersiowej zwanej mostkiem. Wówczas najstarszy syn zmarłego otrzymuje ów mostek wraz z przywilejem wrzucenia go do rzeki. Jeżeli zaś ciało się nie dopaliło, ale nie ma już czym podtrzymywać ognia, stos zalewa się mocnym strumieniem wody ze szlaucha. Resztki ciała zbiera się i wrzuca do rzeki. Robią to oczywiście niedotykalni.   



Czy ja to wszystko widziałam? Otóż nie. Widziałam niewiele. Waranasi to nie Paśupatinath w Nepalu. Tu nie należy się zbliżać, gapić, ani - broń Boże! - fotografować stosów, nawet z daleka. Podobno można zapłacić "szefowi" za prawo do wejścia między stosy i robienia zdjęć czy filmowania, kosztuje to 5-6 tysięcy rupii (300-350 zł) za godzinę. Ale co to za "szef"? Jak go znaleźć? I czy na pewno chciałabym wejść między stosy? Otóż nie, nie chciałabym. Czułabym się jak intruz, jak ktoś, kto narusza czyjąś świętość, łamie tabu, wygłupia się na pogrzebie. Wystarczyłoby mi złapanie kilku kadrów z oddali.




Tak więc Ghat Manikarnika obserwowałam wyłącznie z kołyszącej się na wodach Gangesu łodzi turystycznej. Za pierwszym razem oglądałam go wieczorem - i wtedy płonęło wiele stosów, a za drugim o poranku - i wtedy niewiele się działo. Ukradkiem zrobiłam jakieś zdjęcia, ale w większości nie wyszły, a te, które można było uznać za trofeum, także nie były nadzwyczajne. Cóż, widocznie tak miało być...  


Jak wygląda ten ghat? Trochę jak śmietnisko, trochę jak tartak. Błękitnawy dym unosi się znad dogasających stosów kremacyjnych, miesza się z wieczorną (albo poranną) mgiełką, rozmywa kształty, lecz nie skrywa widoku. W oczy rzuca się brud i bałagan. Niemal każdy kawałek przestrzeni między zabudowaniami wypełniają wysokie pryzmy drewna. Należą do mieszkających tu handlarzy. Kogo na nie stać, ten kupi i będzie miał czym palić pod zwłokami.







Na ziemi gasną kolory porzuconych, więdnących kwiatów. I jarzą się kolory szmat, wstążek, zużytych całunów. Walają się wyłamane z murów cegły, podarte reklamówki, resztki bambusowych noszy i skorupy naczyń do czerpania wody. Śmieci zalegają wszędzie, zsuwają się do świętej rzeki. Przykro na to patrzeć. Nie, nie przykro... To jest wręcz przerażające. To jakiś obłęd.




Pomiędzy odpadkami błąkają się wychudzone krowy, wyjadają źdźbła słomy i kwiaty, podnoszą ogony i defekują, ale to nie obraza, są przecież święte. Równie chude psy unoszą tylna nogę i sikają gdzie popadnie, a potem poszukują czegoś nadającego się na posiłek. Tyle, że psy są mięsożercami, więc co mogą zjeść? Strach pomyśleć. Ech, Indie...


Ale są rzeczy jeszcze gorsze niż żegnanie zmarłych w brudzie, smrodzie i bałaganie. Biednych Hindusów (zwłaszcza tych, którzy wydali już sporo na przybycie do Waranasi z daleka) nie stać na kupno drewna. Ich zmarli trafiają do Gangesu bez kremacji. Rodzina wypływa łodzią na wody świętej rzeki i wrzuca do niej ciało, nierzadko już w stanie rozkładu, owinięte w całun i obciążone kamieniami. Tak samo zresztą oddaje się rzece zwłoki dzieci, kobiet w ciąży, trędowatych, ukąszonych przez kobrę i mędrców sadhu - bo oni są albo niewinni z natury, albo już odkupili cierpieniem swe winy, albo noszą w sobie nowe życie, albo też mogą zmartwychwstać. Tak więc ich ogień nie musi oczyszczać.

Jeszcze bardziej makabryczne jest nadpalanie zwłok i wrzucanie ich do wody w stanie częściowego zwęglenia lub tylko niewielkiego "podsmażenia". Tak dzieje się wtedy, kiedy rodziny nie stać na odpowiednią ilość drewna, lecz kremacja odbywa się przynajmniej symbolicznie. Ciało może zostać nadpalone tylko z wierzchu i zachować w pełni ludzką postać. Praktycznie spaleniu ulega tylko całun, a skóra zmarłego pokrywa się bąblami i osmaleniami. Czasem stos pali się przez jakiś czas, podsycany czym się da, suchymi liśćmi, papierami, szmatami, nawet resztkami jedzenia. Wówczas zwłoki nadpalają się mocniej i ulegają zniekształceniu. A jeśli stos płonie trochę dłużej, ulegają fragmentacji. W tym stanie trafiają do Gangesu.   

Jak znoszą to ludzie? Godzą się z tym. Świadomość, że w Gangesie pływają rozkładające się trupy nie przeszkadza im w robieniu w rzece prania, w braniu rytualnych kąpieli, myciu zębów czy nawet piciu wody prosto z rzeki. Odmęty Gangesu działają magnetycznie i mistycznie każdego Hindusa. Woda z trupami czy bez oczyści zarówno z grzechów już zgromadzonych na osobistym koncie, jak też przyszłych, jeszcze niedokonanych.



A jak znosi to Ganges, bądź co bądź ekosystem? O tym można poczytać w innym poście (TUTAJ).

Na zakończenie powiem tylko, że w porównaniu z kremacjami w Waranasi nad Gangesem, kremacje nad Bagmati w Nepalu (które wydawały mi się nieco kontrowersyjne w swej formie, to znaczy, mówiąc krótko, niechlujne i odrobinę niemoralne) muszę teraz ocenić pozytywnie. Kremacje w nepalskiej świątyni Paśupatinath odbywają się w znacznie czystszym otoczeniu, płonące zwłoki są znacznie lepiej ukryte przed oczami świadków, a kudłate małpy wyławiające z rzeki misy ofiarne są znacznie bardziej sympatyczne niż żerujące na kremacyjnym pobojowisku kościste psy i krowy. W Nepalu niedotykalni nie panoszą się tak jak w Waranasi, nie mszczą na rodzinie zmarłego, która nie mogła pokryć wyznaczonych przez nich kosztów kremacji w całości. A zemsta jest okrutna: część drewna zostaje wycofana ze stosu i zwłoki się nie spalają do końca. Co jeszcze? Ostatni fakt. W Nepalu, w odróżnieniu od Waranasi, wolno robić zdjęcia. Jasne staje się zatem, że hinduizm "nie wszędy jednaki"...

©  Agata A. Konopińska

-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

WYBRANE ZASOBY INTERNETOWE NA TEMAT WARANASI I KREMACJI PO HINDUSKU:

➤ Wpis z bloga Byle-Na-Chwile "Waranasi - święte miasto śmierci" (2016). http://byle-na-chwile.pl/
➤ Artykuł z portalu 4everMoments, Jo Gasieniec "Zrozumieć Waranasi" (2015). http://4evermoments.com/
➤Fotoreportaż, Michael Huniewicz (DUŻO FOTEK, ALE UWAGA WRAŻLIWI!) "When funeral Fires Forever Burn (...)" (2015). http://www.dailymail.co.uk/news/article-3248208
➤ Artykuł, Sanjay Austa, "Dom Raja: Untold Story of the Untouchable Keeper of Varanasi's Sacred Flame" (2015). https://yourstory.com/2015/04/dom-raja-of-varanasi/
➤ Artykuł z portalu wp.turystyka pt. "Przeżyć Indie - tu obok płonących zwłok toczy się życie" (2014). https://turystyka.wp.pl
➤ Wpis z bloga Miriam Risager (SPORO CIEKAWYCH FOTEK), "I see dead people - Varanasi, India" (2014). http://adventurousmiriam.com/varanasi-india/
➤ Artykuł, Jeffrey Hays (WIERZENIA I OBYCZAJE HINDUISTÓW) "Hindu funerals, cremation and Varanasi" (2011). http://factsanddetails.com/world/
➤ Film dokumentalny (WRAŻLIWI MOGĄ OGLĄDAĆ) "Manikarnika - The Burning Ghat of India". https://www.youtube.com/
➤ Film dokumentalny (DOSYĆ BEZPIECZNY) "Hindu Funeral, Cremation and Belief in Reincarnation". https://www.youtube.com/
➤ Film edukacyjny (MOMENTAMI DRASTYCZNE!) "Meditation on death". https://www.youtube.com
➤ Film dokumentalny (UWAGA, MARTWE CIAŁO!) "Preparation of the body before cremation in India". https://www.youtube.com/
➤ Film (UWAGA, MAKABRYCZNE OBRAZY!) "Varanasi 13 - Cremazioni Tratto da India Mistica e Misteriosa". https://www.youtube.com/

niedziela, 13 marca 2016

Nepal - kremacja pod gołym niebem



Katmandu, stolica Nepalu - tu po raz pierwszy w życiu widziałam ciałopalenie na żywo. Było to duże przeżycie. Można rzec, że "multimedialne". Nie tylko wzrokowe. Bo oczy chwytały obrazy, a uszy rejestrowały trzask ognia, lament i krzyki żałobników.
Nozdrza zaś wdychały dym pachnący zwęglającymi się kośćmi i ciałem, w które już wkroczyła mikrobiologiczna armia rozkładu. Nie wszyscy z naszej grupy, zwiedzającej świątynię Paśupatinath, dobrze to znosili. Ktoś płakał, że musi wdychać dym z palących się zwłok. Ktoś odwracał głowę, gdyż nie mógł patrzeć na stosy kremacyjne. Ktoś uważał robienie z pogrzebów atrakcji turystycznej za naruszanie tabu. W końcu kilka osób odeszło.

Hinduistyczny kompleks świątynny Paśupatinath nad rzeką Bagmati uznawany jest za najważniejszą świątynię boga Śiwy w Nepalu. Gości nie zaprasza zbyt blisko siebie. Do samej świątyni wstęp mają tylko hinduiści. A na kremacje odbywające się na nabrzeżu przed świątynią obcy mogą patrzeć jedynie z drugiego brzegu rzeki. Zaskakujące, że kremacje można fotografować, o ile się tym nie zakłóca ceremonii i nie wchodzi w paradę żałobnikom. Paśupatinath to zabytek z listy UNESCO, czyli z jednej strony miejsce święte, w którym codziennie odbywają się podbudowane religią kremacje zmarłych, z drugiej zaś wielka atrakcja turystyczna z drogimi biletami wstępu. Nas może to szokować. Lecz najważniejsze jest to, że Nepalczycy nie widzą w tym niczego niestosownego. Oczywiście pod warunkiem, że turyści są delikatni i trzymają się w przyzwoitej odległości. Nota bene, na internetowych filmikach z Paśupatinath widać, że sami uczestnicy kremacji fotografują i kręcą komórkami wszystko, z nieżywym ciałem włącznie.

Wszyscy kapłani służący w Paśupatinath są sprowadzani z Indii. Chodzi o to, by w razie śmierci króla Nepalu miał kto odprawiać ceremonie, gdyż wszystkich Nepalczyków obowiązuje wówczas żałoba i zaprzestanie praktyk religijnych, zaś Śiwa musi być czczony nieprzerwanie.

Architektonicznie świątynia ma postać pagody, aczkolwiek dachy pokryte złotem - nie mówiąc już o posrebrzanych daszkach nad wejściami - niełatwo dostrzec w natłoku budynków.


Miejsce kremacji, czyli ghaty, wygląda szaro i przygnębiająco. Słowo "ghat" oznacza kamienne schody opadające wprost do rzeki. Schodzi się po nich na przykład po to, by nabrać w butelkę świętej wody albo zażyć rytualnej kąpieli. Ghaty Paśupatinath mają około 200 metrów długości, zaś do palenia ciał służą rozmieszczone co kilkanaście metrów brzydkie, betonowe platformy, z których można zrzucać kwiaty, popioły i niedopalone resztki stosu wprost do wody. Rzeka Bagmati jest mętna i zaśmiecona, nad brudną wodą unoszą się kłęby gęstego, niebieskiego dymu. Nie można uwolnić się od myśli, że spalanie ciał zmarłych w takim otoczeniu to trochę jak gdyby wyrzucanie ich na śmietnik... 

W hinduizmie pogrzeb musi odbywać się nad rzeką. Rzeka jest granicą pomiędzy światem ludzkim a światem boskim. Zwłoki pali się na ghatach, a popioły i wszystko to, co się w nie nie zmieniło, wrzuca się do świętej wody. Dzięki temu zmarły będzie mógł powrócić tam, skąd pochodzi (a pochodzi z wód płodowych i zarazem z wody, w której powstało życie na Ziemi). Ogień i woda go oczyszczą. Potem odrodzi się w innej postaci.

Indie mają swój słynny na cały świat Ganges. W Nepalu za świętą rzekę uchodzi właśnie Bagmati, biorąca początek niedaleko Katmandu w Himalajach i kończąca swój bieg w Indiach, gdzie wpada do Kosi i wraz z nią toczy swe wody do Gangesu. Tak więc ostatecznie szczątki spalonych w Nepalu ciał trafiają tam, gdzie powinny. 


Tego dnia, gdy byłam w Paśupatinath, odbywały się kremacje ludzi zwyczajnych (czytaj: niezamożnych i nieznanych ogółowi), kremowano także jakiegoś dostojnika państwowego. Mieliśmy zatem możliwość porównania sposobu pożegnania małych i wielkich tej ziemi.

Zacznę od tych "małych".

Ciało zmarłej osoby, umyte i odświętnie ubrane, zostaje przywiezione pod świątynię prywatnym samochodem, często przypięte pasami do dachu, albo ułożone w bagażniku. O trumnie nie ma mowy, zwłoki zawija się tylko w całun pogrzebowy, czyli kawałek materiału w kolorze białym (gdy zmarły jest mężczyzną) lub pomarańczowym, a rzadziej w innym (gdy zmarła osoba to kobieta). Niekiedy zwłoki wynosi się z tzw. Białego Domu, specjalnego budynku nad rzeką, w którym umierający czekają na śmierć. Czasem umierających przywozi się tam wprost ze szpitala, pod kroplówką. Niektórzy leżą tam kilka godzin, inni nawet 3-4 dni.

Przed zejściem na ghaty ciało zmarłego układa się na specjalnych, bambusowych noszach.



Na ghatach przed świątynią panuje ścisk. W takich warunkach o ciszy i spokoju podczas pogrzebu nie może być mowy. Ale ludzie w Azji są chyba do tego przyzwyczajeni...



Przyczyną tłoku są prawdopodobnie drewniane pochylnie, na których trzeba umieścić ciało przed spaleniem. Jest ich mało, bodajże dwie. Jeżeli w ciągu doby przeprowadza się tu 30-50 kremacji, nic dziwnego, że do pochylni ustawiają się kolejki. 



Ciało musi leżeć na pochylni tak, by jego stopy moczyły się w rzece. Wokół zbiera się najbliższa rodzina i polewa zwłoki wodą zaczerpniętą z rzeki. Twarz zmarłego zostaje odsłonięta i natarta świętą wodą Bagmati - bliscy nie mają oporów, by zrobić to gołymi rękami. Cała ceremonia trwa ponad kwadrans i ma zapewnić zmarłemu oczyszczenie z grzechów.



Potem ciało wraca na nosze i zostaje ozdobione girlandami z jaskrawopomarańczowych kwiatów (w Polsce nazywanych aksamitkami lub byczkami). Za chwilę będzie niesione na stos.



W końcu formuje się żałobny orszak. Ludzie są ubrani zwyczajnie, w codzienne stroje. W Europie taki orszak idzie powoli, dostojnie - inaczej nie wypada. Tutaj żałobnicy idą szybko, nie dbając o szyk. Może dlatego, że pogrzebów jest dużo i nie powinno się blokować drogi wzdłuż ghatów? 



Rozpaczających głośno (bardzo głośno!) najbliższych krewnych "oznakowanych" białymi szalami podtrzymują z obu stron inni żałobnicy. Biały szal można założyć na głowę, zawiesić na szyi lub przewiązać się nim w pasie. Później przyda się do przesłonięcia twarzy, by nie wdychać dymów kremacyjnych. Biel jest kolorem żałoby. Przywdziewają ją tylko mężczyźni. Wielu z nich zakłada na pogrzeb białe spodnie, niekiedy białą koszulę, a często... zwykły biały podkoszulek, u nas określany jako "bieliźniany". 

Krzyki i płacze krewnych są donośne, aż po krzyżu Europejczyka przebiega dreszcz, a w głowie rodzi się pytanie, czy jest to autentyczna rozpacz, czy może jakiś obowiązkowy rytuał. Lecz niezależnie od odpowiedzi jedno wydaje się oczywiste: Nepalczycy wyrażają swój żal z powodu odejścia bliskiej osoby. Tymczasem w wielu opracowaniach można przeczytać, że pogrzeb hinduistyczny w ogóle nie jest podszyty dramatem, bowiem śmierć oznacza wyzwolenie nieśmiertelnej duszy z ciała, czyli akt raczej radosny niż bolesny. Taka interpretacja śmierci tłumaczy, dlaczego uczestnicy uroczystości ciałopalenia mają być całkowicie pogodzeni z sytuacją, wręcz pogodni. Jednak to, co widziałam w Paśupatinath przeczy takiemu przedstawieniu sprawy. Czytałam też wypowiedzi Nepalczyków, w których wprost padały stwierdzenia, że śmierć i kremacja są traumą. 

Co ciekawe, nie widać płaczących kobiet. W pogrzebowych procesjach nie widziałam ich wcale. W internetowych filmikach nakręconych podczas kremacji czasem występują. Ja kobiety dostrzegłam tylko przy obmywaniu zmarłych w rzece oraz przy dopalaniu szczątków ich ciał przed świątynią.



Przy brzydkiej, betonowej platformie kremacyjnej (jak mniemam, wcześniej zarezerwowanej) nosze lądują na ziemi. Ktoś przygotowuje podpałkę - pasma słomy lub wiązki cienkiego chrustu, a czasem zwitki gazet. Płynnych chemikaliów w rodzaju podpałki do grilla raczej się nie używa, to znaczy nie powinno się używać, lecz świadkowie twierdzą, iż bogatszym rodzinom zdarza się polewanie stosu benzyną albo naftą. 



Przed umieszczeniem ciała na stosie kilku mężczyzn trzykrotnie okrąża stos, dźwigając zdjęte z noszy zwłoki. Potem przychodzi kolej na trzy okrążenia z pochodnią, od której zapłonie stos. Stos podpala z czterech stron najstarszy syn zmarłej osoby (a z braku syna najbliższy krewny rodzaju męskiego). Trzeba go doglądać przez kilka godzin, dlatego przy każdej dymiącej platformie krząta się jakiś mężczyzna. 



Mężczyzna, którego obserwowałam z drugiego brzegu rzeki, co jakiś czas sięgał do reklamówki, brał z niej garść płatków kwiatowych i rozsypywał je wokół stosu. Co kilka minut wrzucał też do rzeki jedną girlandę z aksamitek. I oczywiście stale przekładał szczapy, żeby podsycać ogień. 



W początkowej fazie każdy stos pali się słabo, kopci, nie widać płomieni. Dopiero później ogień bierze w swe władanie grubsze kawałki drewna wraz z ciałem, natartym po śmierci olejkami podtrzymującymi palenie. Jeżeli stos pracuje dobrze, spalenie zwłok zajmuje 5-6 godzin. Potrzeba na to aż 500 kg drewna. Niestety, nie wszystkie rodziny stać na tak drogi zakup. Gdy drewna jest mało, kremacja trwa dłużej i nie jest całkowita. Żeby stos palił się szybciej, między polana można wsunąć bloczki zrobione z wysuszonego krowiego łajna. I cokolwiek myślą o tym Europejczycy, hinduiści ochoczo to robią! W końcu krowa to święte zwierzę...



Gdy stos już dobrze płonie, przychodzi pora na kapal kriya - rytuał w odczuciu Europejczyka straszny, niezwykle drastyczny, trudny do zaakceptowania. Czaszkę zmarłego miażdży się bambusowym kijem, by zrobić ujście dla duszy, która bez tego byłaby uwięziona w martwym ciele. Tak między nami, chodzi pewnie o jeszcze jedną rzecz: zmiażdżona czaszka nie wybuchnie, nie plunie strzępami mózgu, co byłoby konsekwencją działania na nią wysokiej temperatury. Na szczęście nie widziałam tego rytuału. Całą resztę zniosłam dobrze, lecz czuję, że od kapal kriya mogłabym się rozchorować.

Według hinduistów unicestwienie ciała przez spalenie ma uwolnić duszę, która będzie mogła rozpocząć swą wędrówkę przez kolejne wcielenia. Czy jednak spaleniu ulega wszystko? Zdecydowanie nie. Po kremacji pod gołym niebem zawsze pozostają kości, a jeśli stos palił się słabo - także zwęglone tkanki miękkie. Lecz niezależnie od tego, ile ciała się spaliło, a ile nie, koniec pogrzebu jest podobny: wszystko, co pozostało ze stosu, strąca się z platformy do rzeki Bagmati. Dlatego pływają w niej kawałki tkanin, niestrawione przez ogień polana i ludzkie szczątki. Teoretycznie większe kości i resztki ciała powinno się zebrać i zakopać w ziemi, lecz w praktyce się tego nie robi. Przed świątynią Paśupatinath na małym placyku można dopalać te szczątki w specjalnych, glinianych misach. Zajmują się tym głównie kobiety. I to jest praktykowane - sama widziałam.  



Po zakończeniu czynności związanych z ciałopaleniem członkowie rodziny mogą usiąść na drugim brzegu rzeki naprzeciwko ghatów i zjeść skromny poczęstunek, a także puścić na wodę misy ofiarne.  



Misa ofiarna spleciona z kilku dużych, zielonych liści zawiera płonącą świeczkę, kwiaty i owoce lub chleb. Niestety, nie jest jej dane długo unosić się na falach Bagmati - kręcące się w pobliżu małpy tylko czekają na taką okazję. W końcu świeczkę można wyrzucić, a kwiaty, owoce i chleb zjeść...




A jeśli jakieś jadalne zasoby znajdą się jeszcze na brzegu, zawsze można je ukraść ludziom i się uraczyć... Nikt jednak na małpy nie krzyczy, nie odgania ich. Dlaczego? Świątynia Paśupatinath poświęcona jest jednemu z wcieleń Śiwy noszącemu imię Paśupati, czyli w tłumaczeniu na polski - Władca Zwierząt. Na terenie świątyni zwierzęta są traktowane z szacunkiem. Wprawdzie najświętsza piątka zwierząt to krowy, konie, kozy, owce i bawoły, lecz świętość przenosi się też na inne gatunki, jak małpy, psy czy koty. 





A teraz kilka słów o pogrzebach tych "dużych" - bogatych oficjeli.

Świadkiem całości nie byłam. A co widziałam? Pogrzeb odbywał się na ghacie Arya przeznaczonym dla członków rodziny królewskiej, który umiejscowiono u stóp głównej świątyni. Dostojnika państwowego żegnał gęsty tłum zgromadzony po obu stronach rzeki oraz na mostku. Nie zabrakło mundurowych, była też muzyka i chyba jakaś oracja. Stos kremacyjny ułożony na platformie prezentował się barwnie i okazale.

 


Kwiatów nie żałowano, zrobiono nawet coś w rodzaju palankinu, ale słoma trzcinowa była tak samo niechlujna jak na ghatach dla maluczkich. I dokładnie tak samo trzeba było dokładać do ognia. Zajmował się tym jeden mężczyzna ubrany zwyczajnie i niczym się nie wyróżniający.




Zaś kawałek dalej przygotowano stos dla kolejnej ważnej persony.




Porównajmy to z naszymi pogrzebami... U nas na grobie przeciętnego zjadacza chleba jest więcej kwiatów, i to dużo piękniejszych, niż tu na stosie ciałopalnym oficjela. Inna sprawa, że przy spopielaniu ciała w naszym krematorium kwiatów nie ma wcale.


Pozostaje jeszcze pytanie, gdzie w tym wszystkim, co opisałam, jest miejsce na modły czy inne praktyki religijne. Otóż wkraczają one na scenę już podczas umierania człowieka. Bliscy odmawiają specjalną modlitwę, starając się w ten sposób zawrócić umierającego z drogi na tamten świat. Obrzędów przy umierającym jest co niemiara i nie będę o nich opowiadać. Natomiast w trakcie kremacji żałobnicy przez cały czas modlą się do boga śmierci - Jamy. To właśnie Jama osądza uczynki zmarłego i podejmuje decyzję, czy wysłać jego duszę do nieba, czy też do piekła (gdzie będzie musiała przebywać aż do reinkarnacji).     

Należy też wspomnieć o tym, że w Nepalu (i w ogóle w hinduizmie) nie każde ciało zmarłego jest kremowane. Osoby duchowne są po śmierci grzebane w ziemi. Ciała zmarłych dzieci, ciężarnych kobiet, trędowatych, ukąszonych przez węże oraz świętych mędrców sadhu obciąża się kamieniami i zatapia w rzece bez kremacji. Oni są czyści, ogień jest im niepotrzebny.

Cóż jeszcze można dodać

Na przykład to, że dawniej przy pogrzebie kremacyjnym odprawiana była jeszcze jedna okrutna ceremonia o nazwie sati. Aby wyjaśnić, o co chodzi posłużę się cytatem z artykułu Joanny Składanek:

- Kiedyś, jeśli umarł mąż, kobieta musiała zginąć razem z nim. Na szczęście czasy się zmieniły i teraz może prowadzić normalne życie. – tłumaczy przewodnik hinduistyczny zwyczaj, polegający na rytualnym spaleniu wdowy po utracie męża. 
Małżeństwo powinno połączyć ludzi na zawsze. Z takim założeniem kobiety musiały dokonać wyboru: albo śmierć u boku „ukochanego” mężczyzny, albo życie na marginesie społecznym i degradacja społeczna, czyli upadek do najniższej kasty, który równał się z wydziedziczeniem, pozbawieniem majątku i utratą jakichkolwiek praw. Powtórne zamążpójście było śmiertelnym grzechem, dlatego golono im głowy, ubierano w białe szaty i nakazywano resztę życia spędzić w celibacie – często w specjalnych przytułkach dla wdów prowadząc ascetyczny tryb życia. W wielu przypadkach, chociażby rodzin zamożnych, taka śmierć okazywała się lepsza od dalszego życia w ubóstwie i potępieniu. Często to presja otoczenia a nie dozgonna miłość pchała kobietę w ogień, ponieważ według wierzeń przebywanie w towarzystwie wdowy przynosiło wielkie nieszczęście. Ceremonia Sati (nazwa pochodzi od imienia bogini, która wedle hinduistycznych wierzeń, jako pierwsza dokonała spalenia) została oficjalnie zakazana przez Brytyjczyków w 1929 roku.

Nasza przewodniczka powiedziała, że sati - chociaż za samo mówienie o nim można zostać skazanym na 7 lat więzienia - bywa jeszcze sporadycznie praktykowane.

Inną ciekawostką jest istnienie 
na terenie Paśupatinath względnie nowoczesnego krematorium elektrycznego. Działa ono od stycznia 2016 roku. Jego uroczystego otwarcia dokonał nepalski minister kultury, turystyki i lotnictwa cywilnego. Budynek krematorium posiada chłodnię mieszczącą 20 ciał i łaźnię z gorącymi prysznicami dla rodzin zmarłych. Ma też osobny generator, co jest istotne, gdyż w Nepalu bardzo często nie ma prądu. Ciała spala się tam w zamkniętych piecach kremacyjnych - trwa to około 45 minut. Wnętrze placówki wygląda tak:



A jak odbywa się ceremonia, można zobaczyć tutaj:
https://www.youtube.com/watch?v=AbuYhNvoFIU
To zupełnie coś innego niż kremacja piecowa w Europie czy USA - Nepalczycy zachowali pewne rytuały towarzyszące kremacji tradycyjnej.

Mogłoby się wydawać, że taka kremacja jest dostępna tylko dla wybranych, jednak jest zupełnie inaczej. Trzy-, a nawet czterokrotnie niższy koszt (bo nie trzeba kupować drewna) powoduje, iż decydują się na nią ludzie gorzej sytuowani. Władze planują zachować względnie niską cenę i starają się zachęcać naród do korzystania z tej opcji, bardziej przyjaznej dla środowiska (i przede wszystkim dla świętej rzeki Bagmati) niż kremacja tradycyjna. Tym niemniej głównym powodem budowy krematorium była nie ekologia, a katastrofalne trzęsienie ziemi w kwietniu 2015 roku. Ilość ofiar śmiertelnych przekroczyła wówczas wszelkie możliwości kremacji tradycyjnej. Władze musiały więc na chwilę zapomnieć o religii i tradycji, by po 30 latach od powstania idei budowy piecowego krematorium wreszcie wydać na nią zgodę i znaleźć fundusze. 

Jest jeszcze pewna niezbyt miła rzecz. Otóż w Bagmati brodzą niemal codziennie młodzi mężczyźni z kijami, próbując wyłowić z wody coś cennego - a to srebrną obrączkę, a to złoty ząb. Chyba nie muszę pisać, skąd się te skarby biorą w rzece...

Na zakończenie parę wniosków i refleksji, jakie wyniosłam z Paśupatinath. Po pierwsze kremacja, czyli palenie ciała, nie jest wcale taka straszna, jakby się mogło wydawać. Tego, co dzieje się z ciałem w ogniu i tak nie widzimy, niezależnie od tego, czy kremacja odbywa się w piecu, czy na stosie pod gołym niebem. Po drugie, niedopalenie ciała i wrzucenie jego resztek do rzeki absolutnie nie powinno mieć miejsca, jest bowiem tyleż obrzydliwe, co szkodliwe dla środowiska (pamiętajmy, że rozkładające się resztki ciała są siedliskiem groźnych bakterii i wydzielanych przez nie toksyn). Dlatego uważam, że zebranie i dopalenie pozostałości ciała powinno być obowiązkiem obywatelskim członków rodziny zmarłego i jej moralną powinnością wobec niego. Tymczasem zajmują się tym niedotykalni, czyli przedstawiciele najbiedniejszej kasty, wykonującej najgorsze zawody i najbrudniejsze prace. Biorąc to pod uwagę, muszę uznać, że kremacja piecowa - chociaż może się niektórym źle kojarzyć - jest znacznie bardziej higieniczna i "ekologiczna", a także niesie ze sobą więcej szacunku wobec zmarłego. Po trzecie, nie ma chyba na świecie formy pogrzebu, która bardziej niż ta hinduistyczna (lub inne jej podobne) wyrażałaby jedność człowieka z naturą, ze światem i jego żywiołami. Ogień trawi ciało, dymy idą w powietrze, zaś prochy rozpływają się w wodzie i osiadają na dnie oraz brzegach rzeki, czyli na ziemi. Ceremonia kremacyjna uwypukla cykliczność życia ludzkiego, które ma swój początek w wodzie i do wody powraca, by później odrodzić się na nowo. A cykliczność jest bardzo powszechna w przyrodzie, której częścią jesteśmy my, ludzie.    


©  Agata Konopińska

-----------------------------------------------------------
Kto chce poczytać relacje innych osób z wizyty w Paśupatinath, pooglądać inne zdjęcia (lub filmy) i dowiedzieć się więcej o hinduistycznych zwyczajach grzebalnych, świątyni Paśupatinath lub losie zanieczyszczonej rzeki Bagmati, niech poskacze po linkach:

➤ Artykuł i zdjęcia: "Hinduistyczny pochówek" (2016)
http://www.rgkosakowo.pl/
➤ Artykuł, Yam Kumari Kandel tłumaczony z nepalskiego: "Cleanup of Kathmandu's Bagmati River Makes Strides With Help From Volunteers" (2016) 
https://globalpressjournal.com/asia/nepal/
➤ Artykuł, Hamza Khan (2016): "Day that shook Nepal gets a new symbol, an electric crematory".
http://indianexpress.com/article/world/world-news
➤ Artykuł, Sunir Pandey (2014): "Solving a burning problem".
http://nepalitimes.com/article/nation/
➤ Artykuł Marzeny Magnuszewskiej (2014): "Kiedy owoc dojrzeje - ziemia, ogień, powietrze".
http://www.indieszerokopojete.pl/
➤ Artykuł Andrzeja Żarczyńskiego (2014): "Paśupatinath, Katmandu (Nepal) - przewodnik".
http://www.libertas.pl/pasupatinath
➤ Artykuł Joanny Składanek (2012): "Zwyczaje pogrzebowe na świecie".
➤ Artykuł, Amita Bhaduri (2012): "Living rivers, dying rivers - Bagmati River in Nepal".
http://www.indiawaterportal.org/articles/
➤ Artykuł i zdjęcia Jerzego Pawlety (2010): "Nepal. Paśupatinath". http://jerzypawleta.pl/2010/10/ 
➤ Artykuł, Brian Merchant (2009): "Indians Using Cow Dung to Cremate the Dead".
https://www.treehugger.com/corporate-responsibility/
➤ Film "Human cremation, Pasupatinath, Nepal".
https://www.youtube.com/
➤ Film "Pasupatinath Temple in Nepal - Cremation Ceremony".
https://www.youtube.com/