środa, 27 lutego 2019

"Niebiańskie" pogrzeby w Tybecie

Pogrzeb powietrzny, zwany niebiańskim, to jedna z najbardziej szokujących praktyk pogrzebowych na świecie. Nie jedyna - ale robiąca wyjątkowe wrażenie. Z pogrzebem, czyli chowaniem ciała (bądź jego szczątków) pod powierzchnią ziemi, ma ona niewiele wspólnego. Polega bowiem na wystawieniu zwłok na żer dla ptaków padlinożernych. Taki obyczaj spotykany jest w Azji wśród wyznawców buddyzmu oraz zaratustrianizmu, głównie w Tybecie i Mongolii. Poza tym jest kultywowany w chińskiej prowincji Quinghai oraz w Indiach (Ladakh i Arunachal Pradesh). Powody pozostawiania niepogrzebanych i nieskremowanych zwłok naturze mają, poza całą obudową filozoficzno-religijną, aspekt praktyczny: ziemia jest w tych stronach zbyt twarda, by kopać groby, zaś niedostatek drewna, wysuszonych kozich bobków i paliwa na podpałkę nie pozwala na spopielenie ciała.



W tym poście napiszę tylko o tym, co dzieje się w tej kwestii w Tybetańskim Regionie Autonomicznym, czyli małym górskim państwie wchłoniętym i stłamszonym przez wielkie państwo chińskie. Tybetańczycy są buddystami związanymi z narodzonym w Indiach odłamem buddyzmu wadżrajama, który uznaje wędrówkę duszy i reinkarnację. Od tysiąca lat nie kremują więc - jak inni buddyści - swoich zmarłych, tylko starają się zapewnić im jak najszybsze przejście w tzw. stan bardo, z którego droga poprowadzi prosto do odrodzenia się w innym ciele. A przejście to, jak mówią, wymaga współpracy ptaków. Ptaki pomagają duszy wyląc się z martwego ciała - proces ten nosi nazwę ekskarnacji.

Jak my, ludzie z kręgu kultury chrześcijańskiej, powinniśmy rozumieć wspomniany stan bardo? Samo słowo "bardo" oznacza "stan". Stan ów ma kilka wymiarów: istnieje bardo całego życia, bardo marzeń sennych, bardo osiągane przez medytację, wreszcie bardo umierania i bardo pośmiertne. W buddyzmie śmierć to nie koniec istnienia. A w Tybecie, gdy ktoś umrze, buddyjski kapłan przez kilka dni odprawia przy zwłokach rytuały mające na celu uwolnienie ciała subtelnego (odpowiednika naszej duszy) z ciała fizycznego. Nie może się obyć bez odczytania przy zwłokach Tybetańskiej Księgi Umarłych, które opisuje proces umierania i wszystkie towarzyszące mu stany (bardo). Najpierw pojawia się bardo umierania - bolesne i złożone z wielu zjawisk ułożonych w określonym porządku. Pierwsze jest zjawisko mirażu, polegające na utracie kontroli nad ciałem i uczuciu zapadania się oraz płynięcia. Ostatni zaś - pakiet zjawisk określanych górnolotnie jako biel-od-księżyca, czerwoność-od-słońca, czerń-nicość i przejrzyste-jesienne-niebo. Umierający otrzymuje "w pakiecie" utratę zmysłów i uczuć, zanik zdolności rozpoznawania ludzi i rzeczy, zaburzenie rytmu wdech-wydech, utratę poczucia istnienia, aż wreszcie jego ponowne odczucie, będące początkiem kolejnego etapu drogi - bardo pośmiertnego, prowadzącego do odrodzenia w nowym ciele. Preludium do bardo pośmiertnego to tzw. bardo świetliste Dharmaty, kiedy to brakowi świadomości towarzyszy doświadczenie wielkiej świetlistości... Nie pojmuję tego wszystkiego i podejrzewam, że nikt z naszego kręgu kulturowego tego nie zrozumie. Skupmy się więc na tym, co dzieje się z ciałem zmarłego. 

Ponieważ według Tybetańczyków kapłan z Księgą Umarłych tylko zapoczątkowuje wędrówkę duszy (czyli ciała subtelnego), zaś ostatecznie ciało subtelne zmarłego przenoszą do odpowiedniego stanu bardo ptaki, należy oddać im pole działania. Aby ułatwić im zadanie, ciało trzeba odpowiednio przygotować... i tu zaczyna się najgorsze. Ale po kolei. 

Jak to wygląda w praktyce
W nocy zmarłego transportuje się do Świętej Doliny Drigung w centralnym Tybecie, gdzie odbywa się cały proceder. Na górskich zboczach stoją tam trzy klasztory (w tym najświętszy monaster Drigung Thil). Ceremonia rozpoczyna się o świcie. Zmarłego "sadza się" w wyznaczonym miejscu, a klasztorni mnisi odmawiają nad ciałem mantry i palą kadzidła z gałązek jałowca. Potem ciało trzeba ponacinać (a miejscami obedrzeć ze skóry), żeby ptaki mogły się łatwo dostać do mięsa. Czasem zajmują się tym sami mnisi, jednak zwykle angażowani są specjalni rębacze ciał (rogyapas - grabarze). To szokujące, lecz podczas "obróbki" ciała uśmiech nie schodzi im z twarzy, opowiadają żarciki, jak gdyby rąbali drewno albo ćwiartowali jaka. Zdaniem Tybetańczyków to ułatwia duszy zmarłego wyjście z ciała, gdyż poza nim panuje miła, bezpieczna atmosfera... 


Przygotowane zwłoki wykłada się na trawę lub skały wysoko w górach. Najbliżsi zmarłego mogą być świadkami ekskarnacji, zwykle jednak zasiadają w miejscu, z którego nie widać szczegółów. 

Jako biolog muszę do tego opisu dodać jeszcze parę słów o gatunkach ptaków uczestniczących w powietrznych pogrzebach. Główny zjadacz ludzkich zwłok to euroazjatycki sęp płowy, mający upodobanie do dużych, świeżo padłych ssaków. W przeciwieństwie do innych padlinożerców (np. orłosępa brodatego) nie zjada on kości, raczy się wyłącznie mięsem i wnętrznościami, wyciąganymi ze zwłok za pomocą długiego, silnego dzioba. Podczas posiłku sępy płowe obowiązuje hierarchia. Wymusza ona łapczywość, przez którą ptaki stają się zbyt objedzone, by wzbić się do lotu. Wówczas muszą zwrócić część pokarmu, co dokłada do ceremonii pogrzebowej dodatkowy "smaczek". Jeżeli natomiast z sępami płowymi ucztują orłosępy, kawałki ciała są przez nie unoszone w powietrze i ciskane na skały, by pogruchotać kości, bowiem wtedy da się je łatwo zjeść. Wspaniała wizja, prawda? 

W rejonach, gdzie "niebiańskie" pogrzeby odbywają się codziennie, sępy nie są głodne, więc powstaje problem. Pomijając względy sanitarne, pozostawienie choćby małego fragmentu ciała przez ptaki to zły znak, dlatego Tybetańczycy dokładają wszelkich starań, by nakłonić skrzydlatych grabarzy do jedzenia. Wykonują więc rytualne tańce i palą gałązki cyprysu, by zapach dymu przyciągał z daleka nowe zastępy padlinożerców. Z kolei tam, gdzie nie odbywa się zbyt wiele pogrzebów, sępy są wygłodniałe i rzucają się na zwłoki przed sygnałem startu, tak że trzeba odganiać je kijami. 

Gdy mięso jest już wyjedzone (a trwa to zaledwie kilkadziesiąt minut!), pora na zajęcie się kośćmi. Robią to oczywiście rogyapas. Tradycja każe rozbić szkielet zmarłego drewnianym młotkiem i zmieszać z karmą dla mniejszych ptaków, które cierpliwie oczekiwały na swoją kolej, gdy jadły sępy. W skład karmy, zwanej tsampa, wchodzi mąka jęczmienna, herbata oraz mleko lub masło z jaka. Ptaki (głównie wrony i jastrzębie) zjadają kawałki kości wraz z ową biało-różową masą, więc z człowieka nie zostaje prawie nic. 



Świadkowie twierdzą, że możliwy jest też nieco odmienny scenariusz: od ciała odrąbuje się kończyny i głowę, tułów ćwiartuje, a mięso rozciera na pulpę za pomocą kamieni. Używane są do tego celu narzędzia rzeźnicze, a zajmuje się tym specjalny zespół rogyapas. Każdy członek zespołu otrzymuje jedną część ciała i pracowicie ją rozdrabnia, a następnie miesza ze wspomnianą karmą dla ptaków. W tej wersji sępy nie ucztują pierwsze i nie szarpią ciała na sztuki. Czasem z korpusu zmarłego wycina się narządy wewnętrzne i obrabia osobno - one także będą zjedzone przez ptaki. Bywa też, że obcina się włosy, by nie przeszkadzały ptakom w objadaniu głowy. Włosy są po prostu wyrzucane byle gdzie, za siebie - wiatr roznosi je po całych górach. 

Jeżeli kości nie rozdrabnia się i nie miesza z tsampa, zmarły przemienia się w objedzony z mięsa szkielet. 


Nie wolno go pozostawić - kości trzeba pozbierać i spalić. Dawniej czaszki i główki kości udowych wykorzystywano do wyrobu amuletów lub zdobienia przedmiotów rytualnych. Z masywnych kości udowych rzeźbiono trąbki lub rogi zwane kangling, przydatne podczas różnych ceremonii, m.in. pogrzebowych. Do tego celu szczególnie nadawały się kości udowe przestępców i ofiar morderstw. Wówczas dźwięki trąbek były karmą dla demonów, które - najedzone i usatysfakcjonowane - przestawały nawiedzać żywych. Z czaszek robiono czasem rytualne czapki. Czy ten obyczaj upadł? Wygląda na to, że nie. Oto znalezione w necie zdjęcie trąbki z kości ludzkiej, wykonanej w Tybecie pod koniec (!) XX wieku. 


I w ten oto "wzniosły" sposób zmarła osoba łączy się z niebem... Tu uwolnijmy się na chwilę od myślenia europejskiego. Oddanie zwłok padlinożercom jest uważane przez praktykujących je Tybetańczyków za dobroczynny akt wobec innych istot żywych, które zostaną nakarmione (ptaki padlinożerne) albo uratowane przed śmiercią (wszystkie zwierzęta, których nie zabiją najedzone ptaszyska). Wszak Budda nauczał, że człowiek na wszystkich etapach swej ziemskiej drogi powinien być pożyteczny! Dlatego podniebne pogrzeby bywają nazywane "rozdawaniem jałmużny ptakom".   

Czy na pewno chodzi o uwolnienie duszy
Prawie cały Tybet leży ponad górną granicą lasu, obejmuje więc najwyższe partie gór, rozległych niczym morze. Warstwa gleby ma tam zaledwie kilka centymetrów grubości, a drewno, które można by pozyskiwać z lasu, znajduje się... za granicą. Pogrzeby powietrzne wydają się zatem bardzo dobrym, praktycznym rozwiązaniem problemu. I nie mogę się oprzeć wrażeniu, że koncepcja udziału ptaków w ekskarnacji to sprytne dorabianie filozofii do koniecznej rezygnacji z innych form pogrzebu. Przepraszam wszystkich, którzy poczuli się urażeni! Ale w Internecie można przeczytać, że współcześni Tybetańczycy ciało przynoszone na miejsce "pogrzebu" traktują jak na buddystów przystało - jak pustą skorupkę po "ciele subtelnym", mieszankę mięsa i kości, które nie mają większego znaczenia. Ich zdaniem w owej mieszance nie ma już duszy, a to w oczywisty sposób pozostaje w sprzeczności z ekskarnacją wspomaganą przez ptaki. 

Czy powietrzny pogrzeb jest tani
Ludzie z zewnątrz określają go czasem jako "prosty i praktyczny", lecz niezależnie od tego, jaki dokładnie ma przebieg, cała procedura wymaga wielu zabiegów, wielu wysiłków i jest kosztowna. Nie każdego stać na wyprawienie takiego pożegnania. Dlatego biedniejsi sami wynoszą ciała swych zmarłych pod górskie szczyty i pozostawiają je na skałach dla sępów oraz mikroorganizmów. Poniżej zdjęcie z 1920 roku, pokazujące kobiety wychodzące w góry z ciałem w worku. 


Czy dla Tybetańczyków pogrzeby powietrzne są tabu
Raczej nie. Gdy się poprosi rodzinę zmarłego o zgodę na obejrzenie lub nawet sfilmowanie ceremonii, prawdopodobnie się ją otrzyma, chociaż nie jest to regułą. Jeżeli gospodarze mają zaufanie do gości, a goście szanują gospodarzy i ich uczucia, wszystko jest w porządku. 

Niestety, nie wszyscy odnoszą się do tybetańskich tradycji z szacunkiem. Jednym z przejawów wyśmiewania i niszczenia kultury tybetańskiej przez Chińczyków było uczynienie z niebiańskich pogrzebów atrakcji turystycznej. W Tybecie, należącym do prowincji Syczuan, wybudowali oni Świątynię Śmierci, w której pokazywali cały rytuał chińskim turystom. Powiecie, że na filmie? Otóż nie. Świątynia powstała blisko jednego z miejsc pogrzebowych przy słynnym Instytucie Buddyjskim Larung Ghar w Sertar. Tłumy turystów obwieszonych sprzętem fotograficznym oglądały "spektakl" na żywo, robiąc zdjęcia do zamieszczenia na Facebooku i prześcigając się wzajemnie w tym, kto zrobi najbardziej drastyczną fotkę. Żeby było bardziej smutno, instytut ten - wraz z wyrosłymi wokół niego domkami dla studentów - to jedno z najświętszych miejsc Tybetańczyków. Wygląda wprost niesamowicie! 


W ślad za podłymi Chińczykami poszły rozmaite biura podróży, które przywoziły grupki turystów na miejsca ceremonii. W 2005 roku władze tybetańskie wydały rozporządzenie zakazujące zwiedzania, fotografowania i filmowania miejsc powietrznych pogrzebów, a także publikowania zdjęć, filmów i relacji. Nie wydaje mi się, by zakaz ten był specjalnie szanowany, bo w internecie z łatwością można wyszukać bardzo dosłowne zdjęcia (są np. w Wikipedii) oraz przerażające filmiki. Wyczytałam też, że turyści mogą obejrzeć powietrzny pogrzeb w Langmusi na granicy Gansu-Syczuan, jeżeli wykupią wycieczkę do regionu Amdo (Amdo Tibet Tour). 

Natomiast władze chińskie, w ramach niszczenia kultury tybetańskiej, do pogrzebów powietrznych odnoszą się nieżyczliwie - podobnie jak komuniści w Mongolii. W 1959 roku Chińczycy zakazali takich pogrzebów i przywrócili je dopiero 15 lat później na usilne prośby Tybetańczyków. Obecnie istnieje 1100 miejsc wyznaczonych do powietrznych pogrzebów. Ale nie oznacza to tolerancji. Na skutek utrudnień coraz więcej Tybetańczyków wybiera kremację, więc można mówić o początkach upadku tradycji. Niedawno Kongres Ludowy Tybetu uchwalił ustawę o pogrzebach powietrznych, która odnosi się nie tylko do potrzeby ochrony tej tradycji, ale także do kwalifikacji osób odprawiających rytuały oraz do kwestii ekologicznych. Miejmy nadzieję, że to pomoże, bo z jednej strony proceder jest przerażający, z drugiej zaś - to odwieczna tradycja tybetańskiego narodu, który ma do jej podtrzymywania prawo. 

Kończę już ten post, bo robi mi się niedobrze. Kto lubi oglądać rzeczy drastyczne, ma szansę ujrzeć ceremonię "niebiańskiego" pogrzebu w formie filmu (lub scen z filmu). Temat podobno potraktowano taktownie. Wymienię tu tytuły za anglojęzyczną Wikipedią: Human Planet - Mountains (BBC, 2011), Secret Towers of Himalaya (Science Chanel, 2008), Himalaya (1999, nepalski, nominowany do Oscara) i dwa filmy Martina Scorsese, Kundun (1997) oraz The Horse Thief (1986 - ale w USA zezwolono na wyświetlanie go na ekranach dopiero w 1990). Jeszcze nie wiem, czy polecam... 

Ale tę taktowną sekwencję zdjęć z ceremonii wraz z opisami mogę polecić: TAKTOWNE ZDJĘCIA. Tutaj z kolei STRASZNA GALERIA dla odpornych - brrrr! A TEGO FILMU od 18 LAT w żadnym razie nie oglądajcie - można zwymiotować, naprawdę drastyczny! Najmocniejsza rzecz, jaką widziałam. I drugi raz już nie obejrzę. TU mała próbka... 

I to jest dla Tybetańczyków normalne. Co kraj, to obyczaj! 

©  Agata A. Konopińska

ŹRÓDŁA:
Mam zanotowane, w razie rzeczywistej potrzeby pokażę :)