czwartek, 31 maja 2018

Katakumby w Neapolu: San Gennaro


Południe Włoch może się pochwalić wieloma podziemnymi atrakcjami, w tym atrakcjami dla najtwardszych – katakumbami kapucynów w Palermo na Sycylii. Ale nie o nich chcę dzisiaj pisać. W samym Rzymie katakumb jest około 40, lecz także nie one są tematem tego postu. Tematem jest to, co w tytule.

Słowo „katakumby” oznacza podziemny cmentarz, zwykle wielopoziomowy i składający się z komór grobowych połączonych korytarzami. Tego rodzaju cmentarze występowały w wielu kulturach, m.in. rzymskiej, żydowskiej i chrześcijańskiej. Termin „katakumby” po raz pierwszy wypłynął na światło dzienne w starożytnym Rzymie. Nazwano tak stare kamieniołomy, w których dawniej wydobywano miękki tuf wulkaniczny, a które znajdowały się w bliskim sąsiedztwie grobu jamowego świętego Sebastiana. O ile pierwsze podziemne cmentarze powstały w Rzymie między I a IV wiekiem, to słowo „katakumby” zagościło na dobre w słownikach dopiero w IX wieku. Właśnie wtedy przestało być tylko składnikiem nazw własnych i zostało przypisane wszelkiego rodzaju podziemnym cmentarzom. Co ciekawe, rzymskie katakumby pełniły rolę cmentarzy publicznych tylko do początków V wieku, kiedy to Kościół powrócił do pochówków naziemnych bądź wewnątrz bazylik. Tak więc słowo „katakumby” nabrało swego dzisiejszego znaczenia dopiero wtedy, gdy cmentarze-katakumby na swym znaczeniu straciły.

W Neapolu zachowały się trzy egzemplarze katakumb: katakumby Św. Januarego (San Gennaro), Św. Seweryna (San Severo) i Św. Gaudiosa (San Gaudioso).

Najczęściej odwiedzane przez turystów są katakumby San Gennaro pod Bazyliką Matki Dobrej Rady (Basilica Madre del Buon Consiglio), w których byliśmy także i my. Znajdują się pod dzielnicą Rione Sanita, zwaną Doliną Śmierci. Do zwiedzania udostępniono tylko część cmentarza – reszta jest własnością Watykanu, lecz nie ma co się martwić, oglądania i ciekawostek jest i tak sporo. Katakumby zwiedza się wyłącznie z przewodnikiem, który musi obsłużyć grupę dwujęzycznie: po włosku i po angielsku. Nasza przewodniczka mówiła po angielsku na tyle dobrze, że gdy się uważnie przysłuchiwaliśmy, dało się wszystko zrozumieć i nawet można ją było o coś zapytać.

Katakumby San Gennaro uchodzą za jedne z najcenniejszych w całych południowych Włoszech. Są najstarszymi i najświętszymi z neapolitańskich katakumb. Od V wieku, kiedy to złożono tutaj szczątki patrona Neapolu, Św. Januarego, stały się miejscem pielgrzymek chrześcijańskich. Słyną z wielkich przestrzeni i grobowych fresków mających co najmniej 1500 lat. Archeolodzy odkryli tu około 3000 grobów, zlokalizowanych na dwóch kondygnacjach w przestrzennych, a czasem ciaśniejszych, lecz zawsze wysokich komorach. Najstarszy grób pochodzi z II wieku, jeszcze z czasów pogańskich. Zanim powstał cmentarz chrześcijański, chowano tu pogan.

Jako pierwszy obejrzeliśmy grób bogatej rodziny Theotecnusa z Rzymu. Tego typu grób nazywa się arkosolium i jest przykładem sposobu, w jaki w okresie wczesnochrześcijańskim chowano najbogatszych obywateli. Ma on postać wykutego w ścianie łuku głębokiego na solidną pięść, zabudowanego na dole murkiem, za którym składa się ciało i przykrywa je szczelną, marmurową pokrywą – w ten sposób powstaje prosty sarkofag. Wnętrze łuku nad sarkofagiem zdobi się freskiem lub mozaiką (ozdoby mają podkreślić duże znaczenie społeczne pochowanych osób). Całość znajduje się w niszy, która w przypadku najbogatszych obywateli mogła być odgrodzona od reszty cmentarza kratą – taką niszę nazywa się cubiculum.

W grobie rodziny Theotecnusa spoczywają trzy osoby (sam Theotecnus, jego żona Ilaritas i córka Nonnosa). Chowane były w kolejności umierania jedna na drugiej – oczywiście bez trumien. Informacja o tym, kto zmarł pierwszy, a kto ostatni zawarta jest we fresku. Dat śmierci nie ma, podano tylko ile lat miała każda z osób gdy umarła. Można jednak przeprowadzić wnioskowanie ze szczegółów malowidła. Pierwsza zmarła namalowana po środku dwuletnia Nonnosa, drugi musiał być Theotecnus, a ostatnia Ilaritas, co potwierdzają żałobne, fioletowe szaty typowe dla ówczesnych wdów.





Wniosek jest jasny: freski w grobach rodzinnych malowano „na raty”, stopniowo dodając wizerunki zmarłych. Grobowy fresk rodziny Theotecnus malowano trzykrotnie, o czym świadczą trzy warstwy gipsu i farb. Gdy umierała kolejna osoba, na nowej warstwie gipsu odtwarzano wizerunki leżących już w grobie zmarłych, oczywiście dodając do nich nową osobę. Nawiasem mówiąc, fresk rodziny Theotecnus jest jednym z najstarszych fresków chrześcijańskich na świecie. Sądząc z lokalizacji arkosolium, pochówki członków rodziny musiały mieć miejsce pomiędzy II/III a VI wiekiem n.e. Wtedy też musiano namalować fresk. Gdy go zobaczyłam, pomyślałam: „Bardzo dziwne, że zachował się tak znakomicie – chyba, że jest właśnie świeżo odrestaurowany…”



Trzymając się przedstawionej wyżej linii rozumowania, z innego fresku można wnioskować, że ojciec i syn (albo dwaj bracia) ponieśli śmierć w tym samym czasie.



Zastanawiam się jednak, czy to malowidło nie ma innego znaczenia, bo przy innym grobie namalowany był fresk o takiej samej treści: młodszy mężczyzna bez brody podaje chleb starszemu mężczyźnie z brodą. Może chodziło o pana i sługę, którzy zginęli razem? (I tu WIELKI ŚMIECH! Później dowiedziałam się, co to za postaci: otóż jest to Św. Piotr z koroną męczeństwa, a nie żadnym chlebem, oraz Św. Paweł ze zwojem pisma. Przywykłam do Św. Piotra z brodą i wielkim kluczem, ale ostatecznie przystaję na to, że bardzo stary wizerunek świętego może zawierać odmienne symbole niż te, które malowano przy nim później. W początkach chrześcijaństwa Św. Piotr był przede wszystkim męczennikiem, a dopiero później – klucznikiem Raju.)


Jak więc widać, freski grobowe nie zawsze ukazywały osoby pochowane w danym grobie. Mogły też przedstawiać świętych i inne postaci religijne, albo… przyrodę. W przypadku poniższego malowidła nie ma jasności, dlaczego widnieje na nim paw i dwa (a według mnie cztery) inne ptaki po bokach. Uważa się, że ptactwo musiało mieć duże znaczenie w życiu zmarłego. Moim zdaniem mógł on (ona?) być ogrodnikiem, gdyż paw depcze po czerwonych różach, a na czymś w rodzaju klombów stoją ozdobne wazy – całość przypomina pałacowy ogród.


Arkosolia mniej znamienitych obywateli występowały gromadnie.


Inny, bardziej powszechny typ grobów w katakumbach to loculum, czyli podłużna, ścienna nisza „bez pokrywki”, do której wkładano ciało. Nisze mogły być ustawione gęsto jedna nad drugą. W ten sposób chowano klasę średnią.


Dla najbiedniejszych przeznaczone były groby podłogowe, forme – po prostu płytkie dołki wykute byle jak w podłożu, tak ja te widoczne na zdjęciu tzw. bazyliki mniejszej, aktywnej podziemnej świątyni z czasów, gdy chrześcijanie musieli się ukrywać ze swą wiarą.


Katakumby otrzymały imię Św. Januarego dopiero w V wieku, kiedy to umieszczono w nich szczątki świętego i patrona Neapolu. Grób Św. Januarego miał postać cubiculum i był posadowiony na niższej z dwóch kondygnacji, w dosyć głębokiej, osobnej komorze pod Kryptą Biskupów (w której do XI wieku chowano kościelnych dostojników, przeznaczając dla nich zdecydowanie więcej przestrzeni grzebalnej niż dla zwykłych śmiertelników). Cielesne pozostałości świętego spoczywały na kamiennym katafalku - na zdjęciu jest on oglądany z góry.


Fragment fresku przedstawiającego Św. Januarego został niedawno odrestaurowany i wystawiony obok katafalku.


Na niższej kondygnacji (-2) podziwialiśmy komory grobowe o ścianach w całości pokrytych kolorowymi freskami, tyle że bardzo zniszczonymi - jak ten z postacią Chrystusa.


Sufity, również udekorowane malunkami, były podparte przez metalowe stemple.


Przewodniczka zwróciła nam uwagę na fresk sufitowy przedstawiający znaną biblijną scenę. Jest to fresk z II-III wieku! Niestety, z powodu dużej wilgotności powietrza w podziemiach freski znajdują się w opłakanym stanie. Lecz na tym pomiędzy Adamem i Ewą można dostrzec wyblakłe Drzewo Życia oraz – o ile mnie wzrok nie myli – węża.


Przy wejściu na poziom -2 można obejrzeć starą chrzcielnicę, a obok niej zabytkowy (i okrutnie prosty, przez co mało „święty”) kamienny ołtarz z dziwacznym, kwadratowym otworem. Otwór – jak sądzą naukowcy – służył do przekazywania ofiar. Obecnie pomieszczenie z ołtarzem bywa czasem wykorzystywane w celach religijnych przy specjalnych okazjach.


Spacer przez monumentalne cmentarzysko poziomu -2 wywiera na człowieku ogromne wrażenie. Szkoda tylko, że trwa tak krótko! Cmentarzysko jest rozległe, więc na pewno byłoby gdzie spacerować.



Na poziomie -2 również są freski, jak na przykład ten ukazujący Św. Januarego (znowu!) stojącego pomiędzy rysującymi się w tle dwoma „wybitnymi wyniosłościami terenu” górującymi nad Neapolem: Monte Somma i Wezuwiuszem.


Czy Neapolitańczycy zadbali o katakumby, swoje dziedzictwo kulturowe? Przez długi czas nikt nie podejmował się objęcia pieczą tego wspaniałego zabytku, o historii sięgającej II w. n.e. Pomiędzy XIII a XVIII w. katakumby wielokrotnie plądrowano. Ich odrestaurowanie wymagało przeniesienia szczątków zmarłych na inne cmentarze, więc sporo z nich trafiło na cmentarz Fontanelle (o którym można poczytać TUTAJ). Podczas II Wojny Światowej ludność cywilna szukała w katakumbach schronienia. Po wojnie cmentarne podziemia pozostawały zamknięte, dopiero w 1969 roku arcybiskup Neapolu kazał je udostępnić archeologom i konserwatorom.

Utrzymaniem czystości w katakumbach zajmują się młodzi mieszkańcy najbiedniejszej dzielnicy Neapolu, Rione Sanita, dzięki czemu wskaźnik tamtejszego bezrobocia jest nieco niższy, zaś morale nieco wyższe. W ostatnich latach ogłoszono akcję „Zachowaj Przeszłość Przy Życiu”, mającą na celu pozyskanie od ochotników funduszy na renowację katakumb. I sponsorzy się znaleźli. Aby przyczynić się do zachowania cennych reliktów historii i sztuki, a także wesprzeć najbiedniejszą warstwę lokalnej społeczności, w 2017 roku kompania produkująca szynkę prosciutto postanowiła sfinansować odnowę starych fresków. Projekt jest obecnie w trakcie realizacji i ma potrwać do końca 2019 roku. Z tego powodu część katakumb San Gennaro jest chwilowo wyłączona ze zwiedzania, a my nie zobaczyliśmy wielu wspaniałych mozaik i malowideł :(

Po 15-minutowym spacerze od San Gennaro można wejść na ten sam bilet do katakumb San Gaudioso (lepiej jednak odwiedzić je przed San Gennaro, bo są czynne tylko do 13:00 – nam się z tego powodu nie udało). Do katakumb wchodzi się przez kryptę Bazyliki di Santa Maria della Sanità, wartej uwagi z racji ogromnej liczby kopuł (jest ich aż 12). W katakumbach San Gaudioso można obejrzeć ładne wczesnochrześcijańskie freski przedstawiające historie męczenników, grób Św. Gaudioso ozdobiony mozaikami z VI. w., rzeźbę z VII w. wyobrażającą martwego Chrystusa. Największe rzesze ciekawskich przyciąga jednak makabryczna “galeria sztuki”, związana ze zwyczajami pogrzebowymi praktykowanymi w VII w. przez dominikanów (o czym napisałam osobny post – dostępny TUTAJ).

Kiedyś z pewnością wrócimy do Neapolu i odwiedzimy katakumby San Gaudioso, jak również San Severo. Może za rok? Nasz bilet, kupiony w kasie San Gennaro, zachowuje ważność przez 12 miesięcy. Ale nawet gdyby ją stracił, warto się wybrać w te strony.
© Agata A. Konopińska

ŹRÓDŁA:
- Wykład przewodnika oprowadzającego po Katakumbach San Gennaro.
- Artykuł „Początki katakumb”: https://www.catacombe.roma.it/
- Artykuł „Catacombs San Gennaro” w: www.catacombedinapoli.it
- Artykuł „Catacombe di San Gennaro” w: www.lonelyplanet.comwww.lonelyplanet.com
- Robert Harding (2017) Ancient frescoes in catacombs beneath Naples to be restored - with funds from a prosciutto company: https://www.telegraph.co.uk/news/2017/
- Jim Harper (2015) The Catacombs of San Gennaro: https://www.historicmysteries.com

czwartek, 17 maja 2018

Adopcja czaszek - cmentarz Fontanelle w Neapolu

Będąc w Neapolu odpuściliśmy sobie bajkowy rejs na wyspę Capri (który i tak nie był bajkowy z powodu sztormowej pogody), żeby trochę lepiej poznać to mroczne, obskurne i jedyne w swoim rodzaju miasto. Zaraz po obejrzeniu kilku designerskich stacji neapolitańskiego metra skierowaliśmy swe kroki na cmentarz Fontanelle. Znajduje się on w dzielnicy Materdei (czyli Matka Boska) i jest reklamowany jako niezwykły cmentarz wykuty w skale. I rzeczywiście jest niezwykły. Wszystkich szokuje, a niektórych przeraża.



Człowiek czuje się tutaj jak w Królestwie Śmierci, czyli zdecydowanie nieswojo. Te czaszki i kości kończyn w stosach… rozpadające się sarkofagi w ścianach… figury, które straszą…






W głębi jaskini urządzono kaplicę, gdzie nadal odbywają się msze. W jednej z alei dech zapiera ścienny ołtarz wzniesiony z kości. Doprawdy, czy ktokolwiek się przy nim modli?


Prawie wszystkie szczątki spoczywające na cmentarzu Fontanelle są anonimowe. Istnieją jednak dwa wyjątki, pochodzące z królewskiej rodziny Carafa. W oryginalnej, szklanej trumnie leży zmumifikowana Donna Margheritta Petrucci, która wydała swe ostatnie tchnienie w 1795 roku. Donna była żoną księcia Filipa Carafy z Ceretto, który zmarł 2 lata później i również spoczął w jaskini. Małżonkowie należeli do wielbicieli literatury gotyckiej i kochali twórczość Edgara Allana Poe, zaś Fontanelle było ich ukochanym miejscem. 



Makabryczne, szeroko otwarte oczy i usta mumii podsycają legendę, że Donna Margheritta zmarła wskutek zadławienia się pierożkiem.

Jaka jest historia tego cmentarnego unikatu? Już w starożytności ludzie znali to miejsce jako nagromadzenie pokładów wulkanicznego tufu, skały tak miękkiej, że z pomocą łopaty czy kija z łatwością można w niej drążyć nisze i korytarze. Starożytni Grecy, a potem Rzymianie wygrzebywali w tufie komory grobowe i chowali w nich swoich zmarłych. Archeolodzy odkryli w pobliżu nekropolii Fontanelle greckie groby z 2. i 3., a nawet z 4. wieku p.n.e. Poza tym tuf wykorzystywano przez wiele stuleci jako materiał budowlany. W XVI wieku w tym miejscu – leżącym poza murami miasta - ziały pustką dawne kamieniołomy, w których niegdyś wydobywano tuf. Była w nich wyrobiona bardzo obszerna jaskinia – wówczas bezimienna. To ona właśnie stała się nekropolią Fontanelle.

Lokalne prawo z początku XVI wieku zakazywało chowania zmarłych w obrębie murów miasta. Nie podobało się to zamożniejszym Neapolitańczykom, bowiem byli przyzwyczajeni do tego, iż po śmierci „zamieszkują” krypty kościołów, do których chodzili się modlić za życia. (W tamtych czasach ludzi na południu Włoch chowano głównie w podziemiach kościołów – o ile było ich na to stać w sensie materialnym.) Toteż nalegali, by wyprawiać im pogrzeby zgodnie z tradycją. Zaowocowało to zwalnianiem miejsca na nowe pochówki w kryptach przez wynoszenie starych szczątków poza teren miasta, do wspomnianej jaskini. Szczątki chowano płytko i byle jak. Natomiast biedota nie miała nic do gadania – cmentarze przykościelne pękały w szwach, więc nowe ciała grzebano cichcem, bez trumien, w jaskini poza murami miasta i już. W dodatku anonimowo.

W 1656 roku Neapol nawiedziła epidemia „czarnej śmierci” czyli dżumy. 250 tysięcy ofiar nie można było pogrzebać w mieście, zatem ich ciała dołączyły do szczątków w jaskini. Pod koniec XVII wieku obfita powódź wymyła szczątki z jaskini. Kości i nierozłożone fragmenty ciał płynęły wraz z potokami wody po ulicach miasta. Gdy woda opadła, wszystko co dało się pozbierać umieszczono na powrót w jaskini, zaś od tej chwili obszar dzisiejszego Fontanelle stał się nieoficjalnym miejscem wiecznego spoczynku anonimowych zmarłych (np. znajdowanych przypadkiem martwych, nieznanych nikomu osób), a także biedoty. Dopiero na początku XIX wieku Napoleon ogłosił jaskinię oficjalnym cmentarzem dla biednych. Natomiast masowe pochówki ofiar kataklizmów i plag na dzisiejszym Fontanelle miały miejsce wielokrotnie, przy okazji trzęsień ziemi, wylewów lawy z Wezuwiusza, wojen i zaraz. Ostatnia taka akcja na wielką skalę odbyła się w czasie epidemii cholery w 1837.

Przez kilkaset lat szczątki były składane w jaskini byle jak, bez trumien czy jakichkolwiek pojemników, po prostu w chaotycznych stosach pod ścianami, czasem płytko zakopywane. W XIX wieku duchowny nazwiskiem Barbati wziął się za porządki, skatalogował wszystkie czaszki i poukładał je w szafeczkach oraz na półeczkach. Wnętrze jaskini podzielił na nawy i nadał im nazwy. W ten sposób powstała Nawa Ofiar Zarazy (tu spoczywają szczątki ofiar epidemii), Nawa Kapłanów (tu znajdują się szczątki przeniesione z kościołów) i Nawa Włóczęgów (zajęta przez szczątki najbiedniejszych obywateli). Podobny stan rzeczy mamy dziś, jedynie z małą poprawką: sporą ilość szczątków zasypano 4 metry pod podłogą. Nie wiadomo ile dokładnie osób leży aktualnie na cmentarzu Fontanelle, ale szacuje się ich liczbę na 40 tysięcy.

Sama nazwa została nadana cmentarzysku dopiero w XIX wieku, a skąd się wzięła? Wyczytałam w internecie, że od słowa „źródełko” (po włosku fontanelle), jako że pasterze zaglądali w ten zakątek w poszukiwaniu wody. Ale nie bardzo rozumiem, skąd się nagle wzięli pasterze i czemu szukali wody tam, gdzie składuje się ludzkie szczątki. Mówiąc krótko, podejrzewam, że to gruba omyłka autora artykułu. Ja bym wiązała te nazwę raczej ze słowem łacińskim, a nie włoskim. Fontanelle po łacinie to ciemiączko. A ciemiączko jest częścią czaszki dziecięcej. Czyż nie pasuje to bardziej? Czytajcie dalej, a przekonacie się sami. Druga ewentualność, która nasunęła mi się w czasie lektury pewnego bloga, to rzeczywiście związek z wodą, ale nie za pośrednictwem pasterzy, tylko deszczówki, przechowywanej przez starożytnych Greków w jaskiniach wydłubanych w tufie.

Praca wykonana przez ojca Barbati zapoczątkowała w Neapolu osobliwy kult czczenia szczątków nędzarzy i anonimowych zmarłych. Idea, że tym, którzy za życia nic nie mieli (i nie stać ich było nawet na porządny pogrzeb) należy się coś przynajmniej po śmierci, znalazła odzwierciedlenie w opiece nad resztkami szkieletów. Neapolitańczycy od dawien dawna wierzyli, że jeżeli pozostałości ciała są porzucone bez miłości, to dusza błądzi pomiędzy ziemią a niebem w tzw. czyśćcu i nie może zaznać spokoju, ani wiecznego szczęścia. I, ponieważ są ludźmi głęboko religijnymi, chcieli pomóc. A jakie resztki ludzkiego szkieletu są najbardziej człowiekiem? Oczywiście czaszki. Tak więc ludzie zaczęli… adoptować czaszki! Obyczaj ten nosi nazwę capuzelle, zaś cały kult – culto delle anime pezzentelle, czyli kult dusz porzuconych. W ramach adopcji czaszka zwykle otrzymywała imię i była traktowana jak bliski zmarły. Czaszkę często przyjmowano do rodziny i przekazywano opiekę nad nią z pokolenia na pokolenie. Ten, kto miał „swoją” czaszkę, dbał o nią, czyścił i polerował, układał na haftowanej serwetce lub poduszeczce, przynosił jej kwiaty i prezenty, przemawiał do niej, a w końcu prosił duszę niegdyś związaną z tą czaszką o rozmaite przysługi w zamian za swoje zaangażowanie. Aby prośby się nie ulotniły, w oczodoły czaszki wtykano karteczki, na których były one zapisane.

W pobliżu nekropolii stoi kościół Maria Santissima del Carmine, w którym opiekunowie czaszek mogli się spokojnie modlić o uwolnienie swoich podopiecznych z czyśćca i dawać datki w ich intencji. Dzisiaj w kościele odbywają się regularnie msze w intencji zmarłych z cmentarza Fontanelle, a w Zaduszki organizowana jest procesja do jaskini.

Nie da się ukryć, że kult delle anime pezzentelle narodził się nie tylko na gruncie wspomnianej religijności mieszkańców Neapolu. Opiekując się czaszką można było upiec dwie pieczenie na jednym ogniu, to znaczy pomóc duszy, a jednocześnie zadbać o swoje ziemskie interesy, prosząc ją o rewanż. Żądania bywały wygórowane: uzdrowienie umierającego, niespodziewany spadek. A jeżeli czaszka nie spełniała oczekiwań opiekuna, ten porzucał ją i otaczał pieczą inną czaszkę.

Jak dokonywano wyboru czaszki do adopcji? W większości przypadków prawowity właściciel czaszki kontaktował się z rodziną adopcyjną we śnie. Wariantów tego kontaktu było kilka. Po pierwsze – zmarły ukazywał się osobie jako konkretna postać i prosił o opiekę nad szczątkami nie wskazując ich lokalizacji. Wówczas śniący szedł na cmentarz i wybierał sobie jakąś przypadkową czaszkę. Po drugie (rzadziej) – zmarły we śnie przekazywał informację o tym, gdzie dokładnie znajduje się jego czaszka albo nawet cały szkielet, co zobowiązywało śniącego do odnalezienia i zaadoptowania konkretnych szczątków. Najczęstszy był wariant trzeci, kiedy to mieszkaniec Neapolu pewnego dnia odwiedzał Fontanelle w realu, a wkrótce potem przychodził do niego we śnie duch zmarłego, co oznaczało, że ze wskazaniem czaszki czy bez, śniący powinien dokonać adopcji. Jeżeli ktoś chce wiedzieć, dlaczego czaszek i innych szczątków nigdy nie pogrzebano, to mam odpowiedź: gdyby to zrobiono, dusze nie mogłyby przychodzić do żyjących w snach.

Po Neapolu krąży do dziś wachlarzyk opowieści związanych z adopcją czaszek. Na przykład taka: jedną z czaszek wzięła pod opiekę biedna dziewczyna. Zaraz potem przyśnił się jej sen, w którym zjawił się przed nią hiszpański kapitan, by powiedzieć, że to jego czaszka. Biedna dziewczyna zaczęła go błagać o pomoc w znalezieniu męża. Po przebudzeniu pobiegła na cmentarz i dalej błagała o to samo czaszkę, przemawiała i modliła się do niej. Wkrótce hiszpański kapitan spełnił prośbę dziewczyny. W dniu ślubu w kościele pojawił się nieznany nikomu mężczyzna w starym mundurze kapitańskim. Pierwsza wersja historii mówi, że tak uśmiechał się do panny młodej, iż zazdrosny pan młody uderzył go w twarz. W zamieszaniu umundurowany mężczyzna gdzieś się ulotnił. Po ślubie dziewczyna pobiegła do jaskini, by podziękować czaszce kapitana za męża i poprosić o szczęśliwe życie. Ku jej zdumieniu wokół oczodołu kapitańskiej czaszki widniał ślad przypominający siniaka (i słowo daję, że taki ślad naprawdę jest). Druga wersja opowiada z kolei, że pan młody zdenerwowany zachowaniem przybysza zapytał go kim jest i kto go zaprosił na ślub. Ów odrzekł, że jest zmarłym kapitanem, a zaprosiła go na ślub panna młoda, z którą się widział na cmentarzu. Pan młody zażyczył sobie jakiegoś dowodu, iż przybysz faktycznie jest tym, za kogo się podaje. Wówczas obcy rozchylił poły munduru i oczom wszystkich ukazał się ludzki szkielet, po czym para młoda w jednej chwili zeszła na zawał. Istnieją także jeszcze inne wersje tej legendy.


Czaszka Kapitana jest bardzo znana i przyciąga uwagę mnogością świeczek, kwiatów, różańców i innych podarków…


… podobnie jak kilka innych „celebryckich” czaszek, na przykład ta o imieniu Concetta. Czaszka ta różni się od wszystkich pozostałych tym, że zamiast pokrywać się pyłem, niezmiennie lśni, a nawet „poci się”, to znaczy wilgotnieje. Ludzie mówią, że wilgoć to pot tych, którzy przebywają w czyśćcu. Donna Concetta jest ulubienicą i obiektem kultu tych wszystkich kobiet, które marzą o zamążpójściu. Przekonać się, czy jest szansa na spełnienie marzeń, można dosyć łatwo: jeżeli dotknie się czaszki i na dłoni zostanie wilgoć, pragnienia się urzeczywistnią. Jeśli dłoń pozostanie sucha – lepiej o nich zapomnieć.


Szklane kapliczki, w których umieszczone są niektóre czaszki, niekiedy po kilka, to tzw. teca. Każda kapliczka miała kiedyś swego właściciela, czy też opiekuna, i z każdej odpączkowała jakaś historia. Niestety, wraz z przygaśnięciem kultu porzuconych dusz, część tych przekazywanych z ust do ust historii obumarła, więc historycy powinni pośpieszyć się z ich spisywaniem, zanim znikną bezpowrotnie.



Czy tradycja adopcji czaszek jest nadal żywa? Tradycja ta narodziła się w XIX wieku i osiągnęła swe apogeum tuż po II Wojnie Światowej, kiedy to ludzie mieli mnóstwo lęków i niedostatków. Niektóre opracowania podają, że była kultywowana do końca lat 60. XX wieku, kiedy to kardynał Corrado Ursi ogłosił, iż capuzelle nadmiernie się rozrosło i stało obyczajem pogańskim, odmianą fetyszyzmu i ogniskiem zabobonów. Nakazał więc zamknąć cmentarz, wskutek czego obyczaj miał upaść. Są tacy, którzy twierdzą, że upadł. My widzieliśmy jednak, że nie do końca - ludzie nadal proszą czaszki o wstawiennictwo u Pana Boga w ważnych dla nich sprawach. Przynoszą monety, słodycze, święte obrazki, kwiaty, różańce, biżuterię i przedmioty symbolizujące niespełnione jeszcze prośby. Najnowszym zjawiskiem jest prośba o podpowiedź, jakie numery wygrają w cotygodniowej loterii liczbowej. Dlatego na cmentarzu Fontanelle pośród czaszek widnieją liczne bilety na ową loterię.

Podzielę się jeszcze jedną ciekawostką. Gdy swego czasu rozeszły się wici, że najskuteczniej podpowiadają numery duchy dzieci, dziecinnych czaszek do adopcji… zabrakło! Ludzie zaś prowadzili zapisy i oczekiwali w kolejce na możliwość upragnionej adopcji. To, że dusze dzieci mogły więcej, widać dzisiaj jak na dłoni w okazałości ich kapliczek i bogactwie ustawionym przy nich podarków.



W roku 2000 władze Neapolu uruchomiły projekt uporządkowania i odrestaurowania nekropolii Fontanelle. Realizatorzy zastali w jaskini szokującą mieszankę milionów (sic!) kości. Ich porządkowanie trwało 4 lata. Kości zostały posegregowane i poukładane w stosy, te zaś, które miały opiekunów i były udekorowane, trafiły do szklanych gablotek. Dopiero w roku 2006 uznano, że przywrócono ludzkim szczątkom godność, i że cmentarz można udostępnić do zwiedzania jako pomnik lokalnej historii i tradycji. Otwarty był jednak tylko przez kilka dni w roku, a gdy był otwarty – okupowali go turyści. Lokalna społeczność, pozbawiona ważnego elementu swej tożsamości kulturowej, urządziła protest okupacyjny grożąc, że nie opuści cmentarza, dopóki nie zostanie wydana decyzja, że ma być otwarty codziennie, a wstęp ma być bezpłatny – jak na wszystkie cmentarze. Władze ustąpiły i od 2010 roku Fontanelle zaprasza codziennie od 10:00 do 17:00 (uwaga: po 16:30 już nie wpuszczają).

Przy okazji na cmentarzu urządzono wystawę dzieł sztuki z gatunku „memento Mori” – naszym zdaniem dość makabryczną. Oto jeden z eksponatów, przy którym stoi tablica z napisem: „Postać Kapitana symbolizuje konieczność zachowania odpowiedniego dystansu pomiędzy żywymi a zmarłymi: ani zapomnienie, ani zbytnia bliskość nie są pożądane.”


Wstęp na cmentarz, który należy do atrakcji turystycznych Neapolu jest obecnie bezpłatny, lecz rzadko następuje tu desant wycieczek autokarowych. Więcej ludzi można spotkać tu w piątek, gdyż lokalsi przybywają po prośbie przed sobotnim losowaniem loterii. Inny bardziej tłoczny dzień to poniedziałek, dzień greckiej boginii Hekates patronującej księżycowi i czarnej magii. Tak, tak – wśród Neapolitańczyków są istoty błądzące w mrokach czarnej magii! Co ciekawe, na Fontanelle przychodzą zakochane pary na sekretne schadzki. To mnie jednak nie dziwi aż tak jak wiara w czarną magię, bowiem cmentarze są przyczółkami najczystszego romantyzmu (oczywiście prawidłowo rozumianego), którym żywi się od zarania dziejów miłość między mężczyzną a kobietą.

My zwiedzaliśmy sławną nekropolię w środę. Nie byliśmy sami, ale w większości zakamarków doznaliśmy nastrojowego odosobnienia i – wskutek tego – potów oraz dreszczy. Lecz mała liczba odwiedzających nie oznacza bynajmniej, że owego pomnika historii nikt nie pilnuje. Kręci się tam co najmniej kilku policjantów, dbających o bezpieczeństwo zwiedzających (wokół cmentarza rozpościera się obszar Sanita wyglądający nieco slumsowato i zaliczany do najniebezpieczniejszych w mieście). Przy okazji strzegą czci zmarłych i pilnują „skarbów” – monet i innych przedmiotów przynoszonych na cmentarz przez ludzi. Gdy ktoś jest biedny tak jak mieszkańcy Sanita, wszystko może mu się przydać i nic – poza policją - nie jest przeszkodą w zdobywaniu trofeów.

Przed bramą cmentarza Fontanelle w sezonie stoją przewodnicy z plakietkami, których można wynająć za opłatą, by posłuchać o historii cmentarza i poznać paletę ciekawostek. Niestety, wieść niesie, że angielski przewodników jest marny, a opłata niemała.

I jeszcze informacja dla miłośników fotografowania: obecnie jest ono dozwolone bez ograniczeń. Dawniej było zabronione.

©  Agata A. Konopińska


ŹRÓDŁA:- Fontanelle Cemetery: http://www.catacombedinapoli.it/en/places/guided-tour-fontanelle-cemetery
- Fontanelle Cemetery: http://www.naplesldm.com/Fontanella.php
- blog Mare Nostrum, w: http://marenostrum.pl/cmentarz-fontanelle-w-neapolu/
- Bonnie Alberts (2010) The Valley of the Dead – Naples Fontanelle Cemetery, blog:
http://www.napoliunplugged.com/the-valley-of-the-dead-naples-fontanelle-cemetery.html

niedziela, 13 maja 2018

Podwójny pochówek na południu Włoch

Noblistka Wisława Szymborska uważała, że "nic dwa razy się nie zdarza", lecz ja się z tym nie mogę w całości zgodzić. Bo dzisiejszym tematem jest podwójny pochówek. Pochówek to coś takiego, co zazwyczaj odbywa się jednokrotnie. Mówię "zazwyczaj", bo niekiedy ludzkie szczątki podlegają ekshumacji i są ponownie grzebane. Lecz tym razem chodzi mi o stałą tradycję podwójnego pochówku, występującą w Neapolu, z którego kilka dni temu wróciłam.

Ta unikalna tradycja zrodziła się na gruncie dawnej (i wciąż jeszcze pokutującej na południu Włoch) wiary w niechęć duszy zmarłego do opuszczenia ziemskiego padołu. Dusza, by mogła dojrzeć do spokojnego odejścia, potrzebuje czasu i pomocy żyjących. Stąd biorą się makabryczne rytuały z martwym ciałem w roli głównej. Zaznaczam od razu, że mowa tu o tradycji, która była żywa kilkaset  lat temu, a obecnie zanika, lecz wciąż jeszcze nie odeszła w mrok przeszłości.

Po śmierci ciało jest wkładane do trumny, trumnę zaś spuszcza się podczas ceremonii pogrzebowej do grobu na pewien czas – od pół roku do dwóch lat. W tymże czasie musi dojść do rozkładu tkanek miękkich. Im bardziej się one rozłożą, tym więcej gotowości do odejścia z ziemi uzyska dusza. I o to właśnie chodzi. Zwłoki są następnie wydobyte z grobu i złożone na specjalnym stole, gdzie będą przygotowane do drugiego pogrzebu. Zajmują się tym specjalni pracownicy, jednak zawsze kieruje się do członków rodziny zmarłego pytanie o chęć udziału w przygotowaniach. Rodzina często mówi „tak”, gdyż obecność krewnych gwarantuje, iż wszelkie czynności zostaną przeprowadzone z należytą starannością.

Przygotowania do drugiego pogrzebu polegają na obmyciu ekshumowanych szczątków i oczyszczeniu ich z pozostałości ubrania oraz niewygniłego jeszcze ciała. Mówiąc brutalnie, szkielet jest obierany z resztek mięsa. Najpierw obmywa się zwłoki wodą z mydłem, a potem przeciera szkielet prześcieradłem nasączonym alkoholem (albo naftaliną – w różnych źródłach podawane są różne informacje). Dopiero gdy szkielet jest czysty, następuje pełna, prawdziwa śmierć człowieka, po której dusza uwalnia się od spraw ziemskich, osiąga spokój i oddala się w zaświaty. Ciało jest czyste, więc dusza jest czysta. Ciało, od tej chwili jakby święte, można pochować – byle z daleka od miejsca pierwszego pochówku.

Tak więc droga TAM ma dwie fazy. Pomiędzy pierwszym a drugim pogrzebem rozciąga się faza przejściowa. W ciele już nie ma życia, tymczasem dusza wciąż dźwiga ziemski ciężar. Co gorsza, znajduje się w niebezpieczeństwie, którym jest pokusa przybrania postaci cielesnej i pozostania na ziemi. Pozostanie duszy pomiędzy żywymi oznaczałoby dla niej wieczne błądzenie i udrękę. Żyjący krewni mogliby również ucierpieć, nękani przez ducha. Aby nie przywoływać między żywych duszy zmarłego, pozostający w żałobie krewni mają przez cały ten okres zakaz wymawiania jego imienia.

Faza właściwej wędrówki w zaświaty rozpoczyna się w momencie oczyszczenia szkieletu. Po drugim pogrzebie rodzina zmarłego odczuwa ulgę, czuje się wzmocniona i pocieszona. A żałoba się kończy. Cały ten rytuał jest tyleż logiczny, co makabryczny. I wielce niehigieniczny. Tym niemniej wciąż jeszcze spotykany w okolicach Neapolu…

Ale Włochy południowe, słynące z katakumb i szokujących rytuałów związanych ze śmiercią, to nie tylko Neapol. W odległości 35 km od Neapolu jest na morzu Tyrreńskim mała, wulkaniczna wyspa o nazwie Ischia. Znana jest ze znalezionej podczas wykopalisk Czary Nestora, starożytnego naczynia z najstarszymi na świecie inskrypcjami w języku greckim. Niedawno, w sierpniu 2017 roku, miało tam miejsce trzęsienie ziemi o umiarkowanej sile, w wyniku którego zginęły dwie osoby i zawaliło się wiele budynków. Wyspa jest często odwiedzana przez turystów z uwagi na świetny klimat, plaże, kolorowe wioski rybackie, działające od starożytności termy i rozległe winnice dające hektolitry boskiego napoju. Przy okazji można też obejrzeć wspaniałe zabytki. Dla mnie najważniejszym obiektem na wyspie jest dawny klasztor Klarysek, a dokładniej - znajdująca się w jego podziemiach krypta. Od XVI wieku chowano tam w dziwaczny (i mrożący krew w żyłach) sposób zmarłe zakonnice. Pod ścianami przygotowane były dla nich kamienne fotele, które ja bym raczej nazwała sedesami z uwagi na duże podobieństwo kształtu.

"Fotele" dla zmarłych zakonnic na Ischii.
(Źródło: www.paranormalne.pl)

Na nich sadzano zwłoki i oczekiwano, aż się rozłożą, co pewien czas sprawdzając ich stan. Rozkład następował szybko, zaś jego śledzenie miało przypominać, że doczesność jest niczym w porównaniu z późniejszym życiem wiecznym. Płyny ściekające z rozpadających się tkanek miękkich gromadziły się w wazonie wstawianym w część siedziska szumnie zwaną śpiewającym obszarem dzwonu. A reszta obsychała. Gdy zwłoki się już dobrze „odcedziły” i wysuszyły, trafiały do kostnicy, a potem były składane w grobie. Dlaczego praktykowano taki makabryczny obyczaj? Z tych samych powodów, dla których istniał podwójny pochówek. Gnijące ciało nie mogło być uważane za święte, a dusza w nim uwięziona nie mogła się oczyścić.

Podwójny pochówek to unikalny rytuał, jednak w innych częściach świata także był lub nadal jest praktykowany. Zgodnie z najnowszą wiedzą występował w starożytnym Meksyku i południowo-wschodniej Azji, zaś w Oceanii przeprowadzany jest po dziś dzień. Ale o tym napiszę w innych postach – o ile zdobędę wiarygodne informacje.

Obecnie południe Włoch jest częścią dużego kraju i chcąc nie chcąc, musi się dostosować do pewnych sposobów czy kierunków działania. Dlatego dzisiaj w Neapolu pogrzeby wyglądają z grubsza podobnie jak w innych krajach Europy. Można wybrać pochówek (rzecz jasna, pojedynczy) lub kremację. Całość przypomina polskie pogrzeby – różnice istnieją, ale nie są wielkie. Na przykład we Włoszech świadkiem kremowania ciała nie może być nikt z bliskich zmarłego. A jego prochy mogą być rozsypane w dowolnym miejscu. Pogrzeb odbywa się zazwyczaj przy otwartej trumnie, zaś całowanie zmarłego w policzek bądź czoło jest wyrazem szacunku. Kwiaty są częstym, aczkolwiek nie niezbędnym elementem ceremonii, zaś ubranie założone na pogrzeb może być kolorowe (chociaż za tradycyjny kolor pogrzebowy uważa się czerń). Wiele zależy tutaj od woli samego zmarłego i obyczajów w jego rodzinie. Dodatkowo wciąż żyje przesąd, że pochowanie zmarłej osoby z jej ulubionymi przedmiotami zapobiegnie jej powrotowi między żywych. Dlatego do trumny wkładane bywają książki, papierosy, biżuteria, a nawet fotografie ukochanych osób zmarłego. Ten przesąd to łącznik pomiędzy dzisiejszymi zglobalizowanymi zwyczajami a starą, południowowłoską tradycją podwójnego pochówku. W obu przypadkach chodzi o to samo: by zagwarantować zmarłym spokój duszy, a żywym to, iż nie będą nawiedzani przez zmarłych.


©  Agata A. Konopińska

ŹRÓDŁA:
- Kate Torgovnick (2013) artykuł „Death is not the end: Fascinating funeral traditions from around the globe”, w: https://ideas.ted.com
- Simba (2014) artykuł „Podwójny pogrzeb”, w: www.paranormalne.pl
- Donna Theobald, artykuł „Italian Funeral Tradition”, w: https://dying.lovetoknow.com/Italian_Funeral_Traditions
- Michael A. Ledeen (2009) Death In Naples, w: https://www.firstthings.com
- Krzysztof Rudziński, fragment książki „Wędrówki śródziemnomorskie”, Biblioteka „Niedzieli”, Częstochowa 2000. (w: www.niedziela.pl)


czwartek, 10 maja 2018

Cmentarium - są jeszcze inni pasjonaci!

Dzisiaj znalazłam ciekawą stronę związaną tematycznie z pochówkiem i cmentarzami. Nazywa się Cmentarium i można ją otworzyć TUTAJAutorka to tajemnicza kobieta posługująca się pseudonimem "Sowa". Artykuły o tematyce cmentarno-pogrzebowej opracowuje rzetelnie, chociaż nie jest specjalistką, ani nawet historykiem. To tak jak ja! Sowa stara się zachować zasady obowiązujące przy pisaniu prac naukowych. Na stronie zamieszczone są też teksty innych autorów, zarówno współczesnych, jak i od dawna nieżyjących.

Stary cmentarz w Nowym Brusnie 
Na razie przeczytałam tylko artykuł o nagrobkach - polecam! Uprzedzam jednak, że nie chodzi w nim o przyprawiające o dreszcz sensacje. Jest to przekrojowe przedstawienie ewolucji obyczajów związanych ze stawianiem pomników nagrobnych. Można się sporo dowiedzieć. Sowa porusza temat grobów zbiorowych i anonimowości zwłok (niegdyś była to powszechna praktyka), prawa własności do grobu (czy wiecie, że właścicielem grobu jest zmarły?), funkcji nagrobków (pierwotnie była to ochrona ciała przez dzikimi zwierzętami), pochówku w kościołach (mało kto ma świadomość, że było to częste) oraz marnego losu wspaniałych niegdyś nagrobnych dzieł kamieniarskich (którymi zasypywano stawy, wzmacniano mury i drogi, albo przerabiano na coś innego).




Nawet jeżeli ktoś nie jest fanem cmentarnictwa, może sporo zyskać czytając ten artykuł. A mnie cieszy także i to, że są oprócz mnie inni pasjonaci tej dziedziny, lubiący pogłębiać swoją wiedzę i dzielić się nią z innymi poprzez pisanie :)