piątek, 17 kwietnia 2020

Malowane czaszki z Doliny Chrztu


Krztiny, zwane klejnotem albo perłą Moraw, to miejscowość położona u wrót Morawskiego Krasu, w dolince, która niegdyś nosiła nazwę Dolina Chrztu. Legenda głosi, że w czasach, gdy nie było jeszcze miasteczka, w dolinie ochrzczeni byli Cyryl i Metody, a później ich uczniowie. Jest to miejsce, od którego wciąż odpączkowują nowe ciekawostki i zagadki. Pierwszą z nich są rozległe podziemia Bazyliki Błogosławionej Marii Dziewicy. Nie jest jasne, skąd się wzięły i dlaczego powstały. Dawniej na miejscu bazyliki stały dwa kościoły, tzw. czeski (romański) i niemiecki (gotycki). Obie stare budowle musiały ustąpić miejsca nowej świątyni – bazylice, którą zaczęto budować w 1750 r. jako miejsce pielgrzymkowe powstałe wokół cudu: w XIII w. lokalnym chłopom ukazała się tu bowiem Matka Boska. Zanim cesarz Józef II w ramach reformowania kościoła zakazał pielgrzymek, Krztiny były ważnym sanktuarium maryjnym. Obecnie są rzadko odwiedzane, co nie zmienia faktu, iż bazylika jest tego warta. Przypuszcza się, że jej podziemia, wciąż owiane mgiełką tajemnicy, są starymi podziemiami nieistniejących już dziś kościołów.


W 1991 r. doszło do historycznego odkrycia i jak diabeł z pudełka spod ziemi wyskoczyła kolejna zagadka. Grupa speleologów badająca podziemia w Krztinach natrafiła na nieznaną kryptę w kształcie trapezoidu, dosyć obszerną – bo o długości 9,5 m, szerokości 1,4-2,9 m i wysokości od 2,8 aż do 4 m. Do krypty prowadziło 4 lub 5 korytarzy, w momencie odkrycia zamurowanych. Dno krypty było pokryte w całości grubą na 1-2 m warstwą usypaną z nieuporządkowanych ludzkich kości. Ale największą niespodzianką było 12 czaszek z wymalowanymi wieńcami laurowymi i literą T na czole.


Malowane czaszki nie były w żaden specjalny sposób rozmieszczone, leżały w chaosie razem z innymi szczątkami tworzącymi górną warstwę całego zbioru. Poza tym wśród kości znaleziono dwie zwierzęce szczęki i resztki wianków z traw, owiniętych w haftowane płótno. Niektóre kości ludzkie były pozieleniałe od węglanów miedzi, które powstają, gdy miedź metaliczna jest eksponowana na działanie powietrza lub wody. Ciekawe, co to może oznaczać?
Krztińska kolekcja malowanych czaszek jest unikatem z trzech powodów. Po pierwsze, odkryto ją w miejscu wysuniętym najdalej na północny wschód w stosunku do znanych wcześniej nagromadzeń takich czaszek w pd-zach Austrii. Po drugie, prostota designe’u i technika wykonania rysunków wskazuje na to, że są to jedne z najstarszych takich czaszek znalezionych w Europie. I po trzecie, jest to pierwsze i jedyne takie odkrycie na terenie Czech.
Czy znak T na czole mógł być nawiązaniem do słów starozakonnego proroka Ezechiela? Brzmiały one: „Przejdź przez środek miasta Jeruzalem i zrób znak na czole wszystkim ludziom, którzy wzdychają i płaczą nad potwornościami, jakie zostały w nim popełnione."
Każdy z wieńców jest "zawiązany z tyłu" ozdobną wstążką, oczywiście również namalowaną. Pomiędzy liśćmi wawrzynu umieszczone są wizerunki owoców tej rośliny, po 6-8 z każdej strony. A dlaczego wieńce laurowe? Od XIII w. wieńce laurowe z owocami, zwanymi botanicznie jagodami, a potocznie „bobkami” (po łacinie bacca laurea), były wręczane na uniwersytetach osobom, które uzyskały najniższy stopień naukowy, odpowiednik dzisiejszego magistra. Stopień ten nazywał się w ślad za bobkami baccalaureatus, a z tego wyrazu wzięły początek słowa takie jak „bakałarz” czy „laureat”. Właściciele malowanych czaszek mogli być zatem ludźmi uczonymi.
Inne wytłumaczenie malowania czaszek to spełnienie woli bogaczy, chcących kultywować tradycję uświetniania szczątków po śmierci znaną im z Austrii (z Hallstatt). Istnieje też hipoteza, że w ten sposób ozdabiano czaszki męczenników. Jak wynika z danych historycznych, Krztiny były centrum rekatolicyzacji na Morawach, zatem czaszki męczenników mogły mieć ogromne znaczenie dla wyznawców kultu świętych.
Jedno jest pewne: malunki na czaszkach pochodzą z XVII w. Analiza składu chemicznego farby ujawniła, że jest ona mieszaniną sadzy i zwierzęcego tłuszczu.
W kostnicy w Krztinach złożono kości co najmniej 974 osób. Po odnalezieniu zostały one przewiezione do analizy na wydział medycyny Uniwersytetu Masaryka w Brnie (drugiego co do wielkości w kraju i największego na Morawach). Datowanie kości wykazało, że są to kości z czasów od końca XIII do początku XVIII w. Pochodzą prawdopodobnie ze starego cmentarza przykościelnego, który musiał zostać zlikwidowany przed budową bazyliki, ewentualnie także z krypt starych krztińskich kościołów. Około 1/3 przebadanych paleopatologicznie szczątków nosi ślady zmian zapalnych, głównie typowych dla syfilisu, ale także trądu i gruźlicy.
Dla publiczności w grobie pod bazyliką ułożono szczątki szkieletów. Znajdują się wśród nich czaszki ozdobione laurowymi wieńcami. Dodano jeszcze tablice opisujące życie naszych przodków, zwłaszcza pod kątem antropologii medycznej. W zamyśle miało to być również miejsce zadumy nad życiem i śmiercią, a całość wystawy miała mieć nie tylko lokalne, ale ogólnoeuropejskie znaczenie. Kostnica jest udostępniona do zwiedzania od 2005 roku, jednak nie jest otwarta. Wejście do środka jest możliwe po wcześniejszym uzgodnieniu w parafii. Jak można wyczytać w odmętach internetu, najlepszą opcją jest porozumienie się z parafią przez e-mail. Można też zadzwonić na podany numer. My wypróbowaliśmy obie te opcje i żadna z nich nie zadziałała. Toteż udaliśmy się osobiście do kancelarii parafialnej - a w każdym razie do jakieś kanciapy wyglądającej na biuro. Tam półsłówkami z fatalnym czeskim (a może jakimś innym) akcentem przedstawiliśmy sprawę. Szybko zjawił się bardzo młody oraz bardzo miły przedstawiciel duchowieństwa z kluczami i zaprowadził nas wąskim korytarzykiem do podziemnej salki. Była cała wyłożona czerwoną cegłą.


Spiętrzone w ściennych niszach czaszki patrzyły na nas spoza krat, aż po krzyżu biegały ciarki. Kojarzyło się to z wagonami śmierci, którymi Niemcy w czasie II Wojny wywozili ludzi do obozów.


Tajemnicze, malowane w czarne ornamenty czaszki wyeksponowane są w krztińskim ossuarium w gablocie za szkłem. Jest ich tylko sześć, bo pozostałe są w rękach naukowców usiłujących wyjaśnić ich zagadkę. Oby im się kiedyś udało!

©  Agata A. Konopińska

ŹRÓDŁA
- Záhady křtinské kostnice: http://krtiny.katolik.cz/index.php?page=/soucasnost/kostnice
- „Zamek Krtriny: historia”. http://www.zamek-krtiny.cz/pl/portfolio/historia/
- „Křtiny Ossuary. Mysterious painted skulls in Moravia” w: Atlas Obscura.
- Michaela Terkova (2017) Dark tourism – kostnice v České republice, praca magisterska. file:///D:/www%20TANATOS/0001-0010%20FOTKI/bp.pdf
- Ladislava Horáčková, Lenka Vargová (2001) Inflammatory Changes In The Osteological Remains From The Křtiny Ossuary (Czech Republic). Anthropologie XXXIX/1: 57–62.

wtorek, 14 kwietnia 2020

Pogrzeb w czasach "korony"


24 marca Światowa organizacja Zdrowia (WHO) ogłosiła, iż zwłoki osób zmarłych na COVID-19 nie stanowią większego zagrożenia epidemiologicznego. Zaleciła jednak zachowanie tak dużego dystansu fizycznego wobec ciała, jak to tylko możliwe. O całowaniu zmarłego na pożegnanie należy zapomnieć i w ogóle nie należy go dotykać (poza wykonywaniem niezbędnych czynności przez odpowiednio zabezpieczone osoby). Rzeczy zmarłego, które towarzyszyły mu w chorobie, należy traktować jak niebezpieczny materiał biologiczny i odizolować od społeczeństwa. Pomieszczenie, w którym przebywał zmarły trzeba starannie zdezynfekować. 

Epidemia i idące w ślad za nią wytyczne, wpisane w ustawy wielu państw, zmieniły przebieg rytuałów pogrzebowych na całym świecie. I to nie tylko w odniesieniu do zmarłych zarażonych SARS-CoV-2, ale także we wszystkich innych przypadkach - bo przecież ludzie nadal umierają ze starości i na choroby inne niż COVID-19, nadal giną w wypadkach. Lakonicznie rzecz ujmując, ze względów bezpieczeństwa pogrzeby nie mogą się dzisiaj odbywać tak samo jak dawniej. 

Pisząc ten tekst opierałam się na informacjach z wielu artykułów prasowych datowanych na koniec marca i początek kwietnia, tak więc w tej chwili wszystko, co napisałam jest "świeże" i aktualne - lecz za jakiś czas się, rzecz jasna, zestarzeje. Adresy stron internetowych, z których korzystałam, podałam na końcu postu. 

Polska - nie myć, nie ubierać, nie oglądać 

Od 24 marca w Polsce obowiązuje zakaz zgromadzeń powyżej 5 osób, co dotyczy także pogrzebów. Co do mszy, zalecana jest rezygnacja, a jeżeli ma się odbyć, to na cmentarzu, nie w kościele, lecz decyzję jakie będą możliwości podejmuje ostatecznie Kościół. Każda archidiecezja (lub diecezja) ma własny zestaw wytycznych. Większość archidiecezji wymaga, by na mszy żałobnej była obecna jedynie najbliższa rodzina zmarłego, a czas pogrzebu był skrócony. Diecezja Gliwicka poszła dalej i ogłosiła, że msza żałobna może się odbyć w dniu pogrzebu, ale wyłącznie w trybie sine populo, czyli bez udziału rodziny; natomiast nic nie stoi na przeszkodzie, by mszę przełożyć na inny, daleki termin, kiedy wszyscy chętni będą mogli w niej uczestniczyć. Jeżeli trumna ma się znaleźć przed pogrzebem w kaplicy cmentarnej, to tylko na 10 minut i do kaplicy wejść może tylko piątka najbliższych krewnych, reszta zaś (o ile na pogrzeb przybyła - a zgodnie z zaleceniami nie powinna) musi czekać na zewnątrz. Oczywiście jest to możliwe tylko pod warunkiem, że zmarły nie miał wirusa. W Olszanicy, należącej do archidiecezji krakowskiej, pogrzeby odbywają się "pod chmurką" - kaplica cmentarna została zamknięta na czas epidemii, a msza odprawiana jest pod krzyżem misyjnym. Obecna może być na niej tylko najbliższa rodzina. 


11 marca Główny Inspektor Sanitarny wystosował do pracowników branży pogrzebowej pismo określające szczegółowe wytyczne postępowania ze zwłokami osób zmarłych w czasie pandemii wraz z ich podstawami prawnymi. Zgodnie z tymi wytycznymi do obmywania ciała po śmierci może być użyty jedynie płyn dezynfekujący i to nie dowolny, tylko figurujący na opublikowanej 10 marca liście środków biobójczych. Generalnie panuje zasada, że każdy zmarły może być zarażony i zwłok nie wolno dotykać. W przypadku zgonu nosiciela SARS-CoV-2 osoby zajmujące się ciałem muszą nosić ochronną odzież (kombinezon, czepek, maskę, gogle lub przyłbicę, rękawiczki), dezynfekować się i często myć ręce. Ciało musi być włożone do szczelnego worka z folii wraz z pościelą i ubraniem, w którym dana osoba chorowała i zmarła. Oczywiście musi to być specjalny worek i nie może się tym zajmować osoba nieprzeszkolona. W szpitalach ciała zmarłych "obsługują" pracownicy szpitala, poza szpitalami - przeszkoleni pracownicy zakładów pogrzebowych. Worek trzeba spryskać płynem biobójczym i jeżeli ma się odbyć kremacja, trzeba go włożyć w drugi worek, zaś jeśli pochówek - do trumny. 

Na dno trumny wkłada się 5-centymetrową warstwę substancji wchłaniającej płyny, a trumnę po zamknięciu dezynfekuje. To, że należy poddać odkażaniu wszystkie rzeczy, które miały kontakt ze zmarłym i całe pomieszczenie, w którym przebywał przed śmiercią i po śmierci, jest oczywiste. Ale za skażone uważa się też wszystkie przedmioty, które miały kontakt z trumną - dlatego je również należy zdezynfekować. Jest to m.in. karawan po każdorazowym transporcie trumny. Ważne, by dezynfekcja odbywała się w wyznaczonym, specjalnie przygotowanym miejscu, nie zaś w przypadkowym (czyli, kolokwialnie mówiąc, nie "byle gdzie" - przy czym określenie to dotyczy również myjni samochodowych, tych stałych i tych zorganizowanych naprędce). 

W Dzienniku Ustaw od 3 kwietnia stoi zapis, że zwłok osób zmarłych na COVID-19 nie należy nie tylko myć (zamiast tego odbywa się dezynfekcja), ale także ubierać, ani okazywać, czyli poddawać oględzinom np. policji, czy tym bardziej wystawiać w trumnie do tzw. "ostatniego pożegnania". Po prostu trzeba je spryskać płynem przeciwwirusowym i opakować w specjalne worki foliowe. 

Ponieważ wszystkie nieprzetestowane ciała zmarłych trzeba traktować jak zakażone, w zakładach pogrzebowych brakuje odzieży ochronnej. Rozwiązaniem problemu byłoby zdaniem pracowników branży tymczasowe wprowadzenie obowiązku kremacji, bo prochy nie są niebezpieczne. Rząd jednak nie chce wydać takiego przepisu. Jest to ostateczność, po którą Polska sięgnie dopiero przy odpowiednio dużej liczbie zgonów. 

Sądząc z pewnej opublikowanej w necie wypowiedzi pracownika zakładu pogrzebowego, przepisy nie były znane i nie zaczęły działać od razu. 29 marca nadszedł czas na pogrzeb pierwszej ofiary koronawirusa w Polsce. Ciało zostało odebrane ze szpitala przez zakład pogrzebowy i... nie było wiadomo, jak dokładnie postępować. Pracownik zakładu powiedział: "Nie ma żadnych procedur, więc nie wiadomo, co mam z nim teraz zrobić. Krematorium może je przyjąć dopiero za kilka godzin, a ono może przecież zarażać. Ale nie odmówię pochówku." Czy rzeczywiście 29 marca jeszcze nie było wytycznych, czy też jest to brak profesjonalizmu w tym konkretnym zakładzie, a może po prostu przejaw wykorzystywania sytuacji do walki politycznej z pomocą przekłamywania rzeczywistości - zapewne się nie dowiemy. Przytoczę tylko słowa dyrektora zakładu pogrzebowego z Pabianic, opublikowane w necie 27 marca i będące odpowiedzią na pytanie dziennikarki o postępowanie ze zmarłym zarażonym koronawirusem: "Otrzymaliśmy odpowiednie dyspozycje z sanepidu. Ciało zmarłego należy wtedy obmyć środkiem dezynfekcyjnym a trumnę odkazić. Mamy przygotowane kombinezony, fartuchy, rękawice a także przezroczyste przyłbice na całą twarz." 

Etykieta cmentarna też uległa zmianie. Na cmentarzach została wyłączona woda, zatem nie ma co liczyć na możliwość jej nabrania i podlania kwiatków. Kranów przy studniach nie wolno dotykać (i nie warto, skoro są "martwe"), zaś w odwiedziny do zmarłych można chodzić co najwyżej dwójkami. 

USA - ciężarówki-chłodnie, pogrzeby "drive-through" i masowe groby 

W chowaniu zmarłych USA ledwie nadąża za epidemią. Panuje gorączka - szczególnie w Nowym Jorku. Szwankuje wszystko: przygotowywanie dokumentów, przechowywanie zwłok i oprawa pogrzebu, który stracił wiele cech uroczystości, stając się raczej zgrzebną i pospiesznie dokonywaną czynnością sanitarną niż ceremonią. W wydawaniu aktów zgonu Stany powoli przestawiają sie na tryb on-line, rezygnując z wymogu osobistego złożenia podpisu przed osobę odbierającą dokument. W większości placówek Nowego Jorku nabożeństwa pogrzebowe zostały całkowicie zniesione - możliwość zorganizowania takiej mszy pojawi się później, gdy zaraza minie. Czasem jednak nabożeństwo się odbywa. Do końca marca mogło brać w nim udział do 50 osób, potem maksymalnie 10, a obecnie przepisy zaostrzyły się. W niektórych miejscach całkowicie zakazano zgromadzeń pogrzebowych i zezwala się na obecność na nabożeństwie, i w ogóle na całym pogrzebie, tylko jednej osoby z rodziny zmarłego. Musi się ona zadowolić towarzystwem kilku pracowników domu pogrzebowego i jednego duchownego, tak więc raczej nie ma wsparcia. Czasem na pogrzeb mogą przyjść "aż" dwie osoby z rodziny, a gdyby komuś zachciało się nie posłuchać prawa, policja czuwa i zwija każdy pogrzeb z nadliczbowymi żałobnikami, określany w takim wypadku jako "nielegalny". Nieobecnym zainteresowanym, którzy uczestniczą w ceremonii we własnych samochodach, zaparkowanych w pobliżu domu pogrzebowego albo cmentarza, firma pogrzebowa oferuje transmisję na żywo przesyłaną przez aplikację na smartfona. Gdy grabarze zrobią co do nich należy, sznur samochodów wjeżdża na cmentarz i powoli przejeżdża w pobliżu grobu. Nikt nie wysiada, nie składa kwiatów. Tylko tak może zaistnieć na pogrzebie większość bliskich zmarłego. Taki przebieg ceremonii ktoś żartobliwie nazwał pogrzebem "drive-through", a nazwa się szybko przyjęła - nie tylko w Stanach. 

Pogrzeby ze specjalnymi honorami chwilowo nie odbywają się w zwykłym trybie. Są całkowicie pozbawione pompy, trochę przypominają przekłuty balonik. Pracownika służb państwowych nie żegna się `szpalerem salutujących "kolegów po fachu" ani salwą honorową, nie układa się na jego trumnie flagi narodowej, nie sypie morza kwiatów, nie wygłasza przemówień. Pogrzeb jest krótki i z pewnością nie można go nazwać pięknym pożegnaniem. Wszystko co można zorganizować dla podkreślenia wyjątkowości i zasług zmarłego to procesja samochodów. Niewątpliwie, dla bliskich zasłużonego zmarłego jest to przykre doświadczenie, zwielokrotnione jeszcze przez wynikającą z nakazu izolacji samotność w okresie żałoby. 



Obecnie zamówień na pogrzeby jest od 3 do 5 razy więcej niż zwykle, a działania domów pogrzebowych są znacznie spowolnione przez fakt, iż worki ze zwłokami przetrzymywane są przez trzy dni w chłodni - tak jest np. w Kalifornii. Jest to zdaniem specjalistów konieczne, gdyż w ten sposób obniża się prawdopodobieństwo zakażenia obecnym na zwłokach koronawirusem pracownika domu pogrzebowego, który otwiera worek, by przygotować ciało do trumny. Ponieważ brakuje rąk do pracy, domy pogrzebowe wspomaga wielu wolontariuszy - a i tak wszystko toczy się wolniej niż by powinno. Należy przy tym wspomnieć, że generalnie ceny uroczystości pogrzebowych w USA znacznie wzrosły, nawet do sześciu razy. 

Bywa, że rodzina zmarłego spotyka się z prośbą o jak najdłuższe nieodbieranie zwłok ze szpitalnej kostnicy, bowiem w zakładach pogrzebowych brakuje miejsca w chłodniach. Ale i w szpitalach kostnice są przepełnione, więc przed niemal każdym z nich (przede wszystkim w Nowym Jorku) stoją na ulicy ciężarówki-chłodnie, do których wkłada się kolejne ciała. Może się zdarzyć nawet i to, że rodzina zmarłego zostanie poproszona o przyniesienie na pogrzeb własnej łopaty, bowiem panuje deficyt akcesoriów funeralnych. 



Epidemia narzuciła przemysłowi pogrzebowemu w USA tempo, któremu trudno sprostać. Mówi się, że czegoś takiego nie pamiętają nawet najstarsi Amerykanie. Ale pojawił się jeszcze inny problem. Zawsze zdarza się, że do kostnic trafiają anonimowi zmarli, przywiezieni do szpitala z ulicy albo znalezieni na niej już martwi. W normalnych czasach ich ciała przechowywano nieomal "do skutku", czekając aż zgłosi się po nie rodzina. Teraz czas ten skrócono w Nowym Jorku do 14 dni. Jeżeli w ich przeciągu nie zostanie ustalona tożsamość zmarłego i nikt nie odbierze jego ciała, chowa się go w skrzynce z surowych desek na wyspie Hart Island, gdzie od XIX wieku działa cmentarz dla anonimów. Ponieważ obecnie takich pochówków jest aż 125 tygodniowo, rzecz odbywa się "przemysłowo" - w masowych grobach wykopywanych na bieżąco przez koparki. Sam cmentarz to miejsce pozbawione zieleni, paskudne, straszące ruderami bez okien. Jest to po prostu makabryczne, lecz zapewne konieczne. 


Dotychczas nie ujawniono liczby pochowanych w ten sposób ciał. A jak to wygląda - można zobaczyć TUTAJ.


WŁOCHY - na północy ciała czekają w domach, a na południu -"dzikie pogrzeby" 

We Włoszech żniwo śmierci jest horrendalne. Trudno zdecydować, co jest teraz najpoważniejszym problemem: czy to, że ludzie umierają w samotności wymuszonej nakazem izolacji, czy też to, że martwe ciała leżą - dosłownie - w stosach i warstwach, a w chłodniach nie ma już ani skrawka miejsca? A może horror, jakiego doświadczają żywi, nie mogąc pożegnać umierających bliskich, a potem ich w należyty, godny i ogólnie przyjęty sposób poprowadzić w ostatnią drogę i pochować? 

Krematoria pracują na maksymalnych obrotach, ale i tak nie dają rady spopielić wszystkich zwłok. Przez to ciała długo czekają na swą kolej. Gdy ktoś umiera w domu, ciało może nie zostać przyjęte do domu pogrzebowego z braku miejsc. Opisywane są przypadki, kiedy zakład pogrzebowy dostarczał trumnę, krzyż, świece oraz... agregat chłodniczy do domu zmarłego, na kilka dni zamieniając prywatny salon w kaplicę pogrzebową. Do spoczywającego w domu zmarłego, ani do opłakujących go członków rodziny nikt nawet nie zajrzał, bojąc się wirusa. Tymczasem zmarły wcale nie musiał być zakażony. Żeby to wykluczyć, trzeba by było zrobić test, lecz służba zdrowia testów na zwłokach nie wykonuje, więc nawet najbliższa rodzina nie wiedziała, czy ma się bać zarazy, czy też może normalnie czuwać przy ciele. 

Włoskie zakłady pogrzebowe nie były przygotowane na taki armagedon, więc w końcu zabrakło maseczek i rękawiczek ochronnych. W związku z tym rozpoczęła się dyskusja nad możliwością pośmiertnego przekazania wirusa innym osobom. I chociaż generalnie głosi się pogląd, że zwłoki w odniesieniu do koronawirusa są dosyć bezpiecznym "materiałem biologicznym", pewien włoski lekarz ostrzega: gdy ciało jest przekładane podczas czynności wykonywanych rutynowo w domu pogrzebowym, z jego płuc uwalnia się nieco powietrza, które z pewnością zawiera SARS-CoV-2, jeżeli zmarły był zakażony. W związku z tym zwłoki osób, które nie były poddane testowi na obecność wirusa powinny być dla bezpieczeństwa traktowane identycznie jak zwłoki z potwierdzonym zakażeniem. 

Inne problemy wiążą się z tradycjami pogrzebowymi na południu kraju. Są one tak silnie zrośnięte ze światopoglądem i zakorzenione w lokalnej obyczajowości, że nierzadko dochodzi do łamania prawa. Wyobraźnia takich np. Sycylijczyków nie może znieść wizji pogrzebu bez kilkuset żałobników idących w procesji za trumną z kościoła na sam cmentarz - czasem zbiera się ich nawet tysiąc! I tylko wtedy można mówić o godnym pożegnaniu zmarłego. Obecnie o tak wielkim zgromadzeniu nie może być mowy i to rozumieją nawet Południowcy. Ale pogrzeby na 50 osób się odbywają pomimo, iż prawo zezwala na udział co najwyżej kilku osób w pogrzebie. Za jego złamanie grozi kara pozbawienia wolności do 3 miesięcy. Niektórzy Włosi ryzykują, inni cierpią. 

"Kilka osób" to określenie nieprecyzyjne. Ile to jest: trzy? Dziesięć? Okazuje się, że dokładna liczba żałobników jest podyktowana dostępną na danym cmentarzu przestrzenią, bowiem między tymi osobami musi być zachowany dystans bezpieczeństwa, czyli jeden metr odległości (nota bene, już dziś wiadomo, że powinny to być 3-4 m). 

Do pierwszej dekady marca obowiązywały następujące reguły: w domu pogrzebowym na tzw. ostatnie pożegnanie - czyli rzut oka na zmarłego przed zamknięciem trumny - mogły przybyć 2-3 osoby. Jeśli zaś odbywała się kremacja - 2 osoby. I tym dwóm osobom nie wolno się było wzajemnie podtrzymywać, musiały zachować przepisowy dystans. W kościele na nabożeństwie żałobnym mogło się zjawić 15-20 osób. Później sytuacja się zmieniła. Zakazano nabożeństw i pogrzebów z udziałem nawet najbliższej rodziny. 

W pewnym momencie pojawił się też pomysł udostępniania filmów z pogrzebów na facebooku - jedną z uroczystości pogrzebowych oglądało w ten sposób 100 osób, a niektórzy film udostępniali na swoich stronach. Taki sposób uczestniczenia w pogrzebie spodobał się Włochom i zyskuje coraz większą popularność. 

Tymczasem trumny zalegają setkami w kościołach, salach treningowych, garażach i gdzie się da. Cały świat obiegły zdjęcia kordonu ciężarówek wywożących ciała do kremacji z niewydolnego już Bergamo, gdzie liczba ofiar wirusa przeszła najśmielsze oczekiwania. Rok 2020 niewątpliwie na długo pozostanie w pamięci Włochów. 




HISZPANIA - najpierw pochówek, potem ekshumacja i dopiero kremacja 

W Hiszpanii jest tyle ofiar epidemii, że pogrzeby odbywają się w tempie ekspresowym, szczególnie w najbardziej porażonej przez koronawirusa stolicy kraju. W praktyce wygląda to tak, że trumna wyjęta z karawanu jest niemal natychmiast wkładana do grobu, a cała "ceremonia" (jakoś to określenie nie pasuje, prawda?) trwa zaledwie kwadrans. Nie ma pożegnania w kaplicy, nie ma przemówień i kondolencji nad grobem. Trumny są często proste, wręcz zgrzebne. Po wyjęciu trumny z karawanu ksiądz odprawia ultrakrótkie nabożeństwo pod chmurką na cmentarzu, przez pięć minut wygłasza błogosławieństwa, potem święci trumnę i do akcji wkraczają grabarze. Gdy karawan odjeżdża, już po chwili na scenę wtacza się następny - pogrzeby odbywają się przez cały dzień co 15 minut. W pogrzebie zaś mogą uczestniczyć najwyżej trzy osoby z rodziny zmarłego. Wszyscy, włącznie z duchownym, mają na twarzach maski i muszą zachować względem siebie przepisowy dystans 1-2 m. 


Nikt nie kryje, że taki pogrzeb sprawia ból. Jeżeli człowiek umierał z powodu koronawirusa w szpitalu, ostatnie słowa trzeba było do niego wypowiedzieć przez telefon. Teraz też nie można mu powiedzieć "żegnaj" w należytym skupieniu i odpowiednio podniosłym nastroju. Krewni zmarłych obiecują sobie, że jak już minie kryzys, wyprawią im należyty pogrzeb. Bo w tej chwili na pogrzebie płacze nie tylko rodzina, ale nawet ksiądz, który musi się "streszczać", chociaż chciałby udzielić żałobnikom wsparcia pokrzepiającymi frazami. 

Kiedy ciało ma być skremowane, sytuacja się komplikuje. 6 kwietnia władze Barcelony ogłosiły pewną makabryczną innowację. Z uwagi na ilość zamówień na kremację przekraczającą znacznie możliwości spalarni, organizowane będą pochówki tymczasowe. Oznacza to, że dopiero gdy pojawią się "wolne moce przerobowe", ciało zostanie ekshumowane i poddane kremacji. Zdaniem decydentów można spać spokojnie, bowiem nastąpi to na pewno w przeciągu 2 lat. 

Jeżeli ciało udało się skremować, można urządzić pogrzeb... w domu! W Katalonii działa firma pogrzebowa dostarczająca urny z prochami i niezbędne akcesoria do domów. Wówczas w pogrzebie może uczestniczyć więcej członków rodziny niż przepisowa garstka trzech osób. 


Inna nieprzyjemna strona umierania w czasach zarazy to brak miejsca do przechowywania ciał. O zaanektowaniu dwóch lodowisk w Madrycie na składy zwłok słyszał z pewnością każdy. Dokumentujących to zdjęć w internecie trzeba by było dobrze poszukać, bo na pierwszy rzut oka ich nie ma - być może pilnuje się ludzi, by nie robili zdjęć i nie rozpowszechniali makabrycznych obrazów. Można natomiast obejrzeć fotografie wielokondygnacyjnych parkingów miejskich (np. z Barcelony) chwilowo pełniących funkcję składowisk trumien z ciałami, oczekujących na pogrzeby. 




INDONEZJA - ze szpitala prosto do grobu 

Ciała osób zmarłych na koronawirusa i zmarłych podejrzanych o zakażenie (gdy nie zdążono zrobić testu przed śmiercią) muszą zostać owinięte w specjalną osłonę i okręcone kilkoma warstwami folii plastikowej, by nie wyciekały z nich na zewnątrz żadne płyny. Tak opakowane zwłoki wkładane są do drewnianej trumny dostarczonej przez szpital. Trumnę także owija się folią i spryskuje środkiem dezynfekcyjnym. Cała procedura odbywa się na terenie szpitala. Prawo nakazuje pogrzeb natychmiastowy, maksymalnie w cztery godziny od zgonu. Tak więc pomiędzy szpitalną kostnicą a wykopanym w ziemi grobem nie ma nic. Specjalny karawan odwozi trumnę na cmentarz lub do punktu kremacji. W karawanie trumna jest przed wyjęciem dezynfekowana jeszcze raz. 


W dziesięciomilionowej Dżakarcie do grzebania ofiar koronawirusa wyznaczone są tylko dwa cmentarze. Pracownicy zakładów pogrzebowych i rodziny zmarłych podczas pogrzebu muszą nosić maski N95, rękawiczki i uniformy. Po pogrzebie wszyscy zostają spryskani, a zdjętą odzież ochronną spala się na miejscu, to jest na cmentarzu. Ognisko rozpala się... na ziemi! 





INDIE - nad Gangesem pusto, nie płoną stosy 

W czasie epidemii obowiązuje określony sposób postępowania z ciałem osoby zmarłej na COVID-19. O tradycyjnym ciałopaleniu i wrzucaniu popiołów do Gangesu pisałam obszernie TUTAJ. Obecnie za ciałem niesionym na bambusowych noszach na ghaty, gdzie spopiela się zmarłych, nie może kroczyć długa procesja żałobników - osób może być tylko kilkanaście, maksymalnie (i raczej wyjątkowo) dwadzieścia. W świętym i słynącym z pogrzebów mieście Waranasi zaszły spore zmiany. Na brzegu Gangesu płonie znacznie mniej stosów niż jeszcze niedawno, ba! - prawie wcale ich nie widać. Przemieszczanie się ludzi po kraju jest ograniczone, więc tylko nielicznym udaje się dowieźć zwłoki w miejsce upragnione, gwarantujące zbawienie. Ludzie korzystają z krematoriów w pobliżu miejsca zamieszkania i jeśli mogą to sobie zorganizować, do Waranasi zabierają prochy, by wsypać je do Gangesu. Ale i takich nie jest zbyt wielu. 

Jeżeli jednak stos może zapłonąć w Waranasi, cała ceremonia wygląda inaczej. W normalnych warunkach zwłoki są poddawane rytualnej kąpieli w Gangesie - woda ma je w ciągu kwadransa obmyć z grzechów. Obecnie panuje zakaz praktykowania tego rytuału, podobnie jak zakaz dotykania i całowania ciała. Poza tym kapłan nie wygłasza przy stosie długiej modlitwy do bogini Gangi, tylko ogranicza się do kilku wersetów. W innym świętym mieście pogrzebów, Haridwar (również położonym nad Gangesem), kapłanów chętnych do odprawiania rytuałów przy zwłokach jest obecnie za mało, więc Hindusów prosi się o nieprzybywanie tam w celu oddania prochów świętej rzece. Niepocieszone rodziny zmarłych zapewnia się, iż kapłani dopełnią wszelkich rytuałów, by dusza zmarłego i przy tej wersji pogrzebu zaznała pokoju i zbawienia. 

W związku z zamrożeniem wewnątrzkrajowego transportu pojawił się jeszcze inny problem: w krematoriach, zastępujących stosy na ghatach, gromadzą się prochy spopielonych ciał, gdyż rodziny nie mają jak przyjechać po ich odbiór. 

W olbrzymich skupiskach ludzkich, jak np. w 13-milionowym Mumbaju, władze nakazały kremację w spalarniach mieszkańcom wszystkich wyznań, jednak musiały odstąpić od tego nakazu w przypadku muzułmanów, którym religia surowo zabrania kremacji i którzy podnieśli protest przeciwko dyskryminacji. Muzułmanie uprawiają więc standardowy pochówek swoich zmarłych na COVID-19 w płytkich grobach ziemnych, bez trumien. Wyłamują się też z zakazu obmywania zarażonych ciał, gdyż obmywanie jest dla nich obowiązkowym i ważnym rytuałem. No i masz babo placek... 

W Indiach żyje również społeczność uprawiająca tzw. niebiańskie pogrzeby (obszerny post TUTAJ), polegające na wyniesieniu zwłok w góry i oddania ich drapieżnym ptakom, które zjadają wszystko do cna. Władze hinduskie uważają, że skoro takie pogrzeby nie wiążą się z gromadzeniem tłumów (co według moje wiedzy może nie być prawdą, bo to zależy od rozległości kontaktów zmarłego), to są bezpieczne. Ja jednak mam w tej kwestii inne zdanie. Zwłoki niesie się na odpowiednią, wysokogórską łączkę dosyć długo, tradycyjnie - na plecach, czyli jest się z nimi w bliskim kontakcie fizycznym. A potem wirusy dostają się do organizmów ptaków, przez co ptaki mogą zostać rezerwuarem SARS-CoV-2 i mieć udział w jego rozprzestrzenianiu. Na szczęście ludzi wyznających zoroastrianizm i buddyzm tybetański nie ma w Indiach zbyt wielu. 

SRI LANKA - muzułmańska wojenka o prawo do tradycyjnego pochówku 

Minister zdrowia w odpowiedzi na epidemię wprowadził zakaz praktykowanego przez społeczność muzułmańską chowania zmarłych w płytkich grobach ziemnych bez trumien. Nakazał wkładanie ciał do worków foliowych i trumien oraz zakopywanie ich głęboko, dwa metry pod powierzchnią ziemi. Zarządzenie uzasadnił możliwością skażenia wód gruntowych odciekami z rozkładającego się ciała, które mogą zawierać wirusa SARS-CoV-2. Muzułmanie nie chcieli jednak poddać się prawu i w imię bezpieczeństwa ogółu podejmować działań "na wszelki wypadek". Oskarżyli więc władze Sri Lanki o dyskryminację, powołując się na wyniki badań naukowych, a raczej na... brak wyników, które mogłyby potwierdzić zagrożenie. W danych naukowych nie ma dowodu na to, że SARS-CoV-2 może się rozprzestrzeniać przez wodę. Wiadomo też, że w zmarłym ciele nie przetrwa dłużej niż kilka dni, a w ziemi - tym bardziej. Argumenty pomocnicze, że tradycyjny pochówek muzułmański jest nieprzyjazny dla środowiska, gdyż powoduje skażenie gruntu i wód gruntowych produktami rozkładu ciała, mniejszość wyznająca islam również odrzuca. Zalecana przez władze kremacja jest bowiem - jak wołają - bardziej szkodliwa dla środowiska niż ich zwyczaje pogrzebowe. Wszystko to jest z pewnością dyskusyjne i częściowo mogą mieć rację, ale w czasach zarazy - nawet jeżeli nie ma na razie dowodów naukowych - powinni jednak zwiększyć margines bezpieczeństwa i pójść na ustępstwa. To byłaby postawa społeczna i rozsądna. Epidemia zmusza wszystkich do kompromisów, do wydeptywania nowych ścieżek. Muzułmanie nie powinni się wyłamywać. Tym bardziej, że populacja światowa stale wzrasta i to samo, co można było zaniedbać dawniej, gdy ludzi było mniej i środowisko nie było tak wyeksploatowane i zanieczyszczone, dzisiaj stanowi problem i zagrożenie. Świat się zmienia, więc niektóre obyczaje także powinny ulec zmianie. I wcale nie tylko muzułmańskie! 

IRAK - podział zmarłych na "lepszych" i "gorszych" 

Duża liczba zmarłych z powodu epidemii wymusza zmiany w behawiorze pogrzebowym także w muzułmańskim Iraku. Tradycja nakazuje przeprowadzenie po pogrzebie trzydniowego okresu opłakiwania śmierci danej osoby w dużym gronie krewnych, przyjaciół i sąsiadów. Odbywa się to w specjalnie przygotowanych namiotach lub w meczetach. Kondolencje i łzy sypią się wtedy kaskadami. Obecnie takie zgromadzenia oczywiście nie mogą mieć miejsca. 

Co do kremacji, to w Iraku nie ma o niej mowy, jako że islam jej surowo zabrania. Grzebanie ciała w ziemi odbywa się, w miarę możliwości, w dniu zgonu - to jest w islamie ważna zasada. Lecz jak duże są te możliwości? Wygląda na to, że niewielkie. Cmentarze nie nadążają z grzebaniem zmarłych, więc odmawiają posługi, czyniąc zorganizowanie pogrzebu niemożliwym. Poszukiwanie miejsca pochówku może trwać nawet tydzień. Przez to odebrane ze szpitalnej kostnicy ciało musi do niej powrócić i "czekać w tłoku" na swój pogrzeb. O pogrzebaniu ciała gdziekolwiek nie ma oczywiście mowy nawet po tygodniu od śmierci, chociaż zdesperowana rodzina zmarłego jest gotowa na pochówek nawet na własnym podwórku, byleby już się to stało. Tymczasem władze, w trosce o bezpieczeństwo sanitarne, wysyłają do zrozpaczonych najbliższych zmarłego uzbrojonych ludzi, którzy groźbami (np. podpalenia samochodu) wymuszają cierpliwość i dalsze poszukiwanie legalnego miejsca pochówku. Nie wiem, kto za tym stoi, tzn. jakie dokładnie władze, ani na ile jest to powszechne zjawisko, ale tego rodzaju relacje zbierają i opisują dziennikarze. 

Zmarli podlegają selekcji na zarażonych, potencjalnie zarażonych i niezarażonych, więc nie wszyscy mogą być pochowani na "swoich" cmentarzach. Ciała zarażonych są wprawdzie chowane w płytkich grobach ziemnych zgodnie z nakazem religii, ale możliwe jest to jedynie w wyznaczonym przez władze miejscu. Na przykład w trzecim (po Mekce i Medynie) świętym mieście islamu, Najaf, oddalonym od Bagdadu aż o 160 km, albo w pielgrzymkowej Karbali 90 km na południowy-zachód od stolicy. Znajdują się tam olbrzymie cmentarze, na których utworzono sektory dla ofiar COVID-19. Czy nie było żadnego cmentarza bliżej stolicy? Fizycznie tak, lecz mieszkańcy z terenów wokół Bagdadu wpadli w panikę i zabronili pogrzebów ofiar pandemii na "ich" cmentarzach, a władze uszanowały ich stanowisko. 

Zamiast w zwyczajowy całun, zwłoki należy owinąć w foliowy worek i umieścić przed zakopaniem w trumnie. Jest to trudne do zaakceptowania przez islamskie społeczeństwo, więc podejmowane są próby wprowadzenia zmian do związanego z koronawirusem protokołu pogrzebowego. Naczelny szyicki kleryk Iraku, ajatollach Ali Sistani, występował do władz z propozycją owijania zwłok w trzy całuny, by było bezpieczniej niż zwykle, lecz nadal zgodnie z tradycją. Władze pomysł odrzuciły. 

Niestety, testów na obecność wirusa wykonuje się w Iraku mało, więc z pewnością zmarłych nosicieli jest więcej niż ujmują liczby w dokumentach. Dlatego powinno się chować w specjalnym trybie wszystkich (bądź prawie wszystkich) zmarłych. 

IZRAEL - worki pod całunem, łopata w odstawce 

O ile w większości dotkniętych pandemią krajów osoba zakażona umierająca w szpitalu może usłyszeć swych bliskich jedynie przez telefon i nie ma możliwości ich zobaczyć (ani oni jej), zaś po śmierci zostaje zapakowana w osłony i już się jej nie pokazuje rodzinie, o tyle w Izraelu wymyślono szklane klatki na ostatnie słowo pożegnania. Łóżko z ciałem pakuje się do szczelnego, dużego pudła o przezroczystych ścianach i pozwala popatrzyć rodzinie na zmarłego przez okienko. To rozwiązanie nie jest na razie bardzo powszechne, ale gdzieniegdzie w kraju stosowane. 


Ciało po śmierci z powodu koronawirusa w Izraelu owija się w dwa foliowe worki i nie wkłada do trumny, gdyż tradycja nakazuje, tak samo jak w islamie, chowanie zmarłych przykrytych tylko całunem bezpośrednio w ziemi. W dzisiejszej dobie całun można położyć na workach i w tej formie ciało złożyć do grobu. Jednak popularny obyczaj przekazywania łopaty z rąk do rąk, by każdy mógł rzucić garść ziemi na ciało, został chwilowo zakazany. W niektórych przypadkach żałobnicy upierają się, że będą rzucać ziemię gołymi rękami, unikając transferu ewentualnego wirusa przez łopatę. 

Trwająca tydzień stypa (zwana shiva) aktualnie nie może być praktykowana. Jeśli członkowie rodziny zmarłego odczuwają potrzebę wspólnego opłakiwania i rozmawiania o zmarłym, muszą robić to zdalnie, poprzez wideokonferencje. W kiepskim położeniu znajdują się ortodoksyjni żydzi, gdyż specjalna modlitwa za zmarłego, tzw. kaddish, musi być odmawiana przy gremium co najmniej dziesięcioosobowym. Nie pozostaje im zatem nic innego niż tymczasowa rezygnacja z tego zwyczaju. 

Dla części Izraelitów, zmarłych na COVID-19 poza ojczyzną, priorytetem jest (był?) pochówek w Ziemi Świętej. Dotychczas udało się w niektórych przypadkach załatwić transport zwłok do Izraela z Europy, jednak z USA już nie. Gdy minie epidemia i odżyje transport powietrzny, Żydzi pochowani w Stanach będą ekshumowani, przetransportowani do ojczyzny i pochowani w niej ponownie. 

EKWADOR - na ulicach czuć fetor zwłok 

Ekwador tonie w niepochowanych zwłokach, bowiem w warunkach kryzysu gospodarczego i panującej powszechnie biedy rodzin nie stać na pogrzeby. Kraj ten media podają za przykład horroru i sytuacji niezwykle trudnej do opanowania. W miastach cuchnie rozkładem. Ze szpitalnych kostnic nie odbiera się zwłok. Ludzie umierają także w domach, więc na ulicach leżą porzucone ciała, owinięte w folię lub karton. Rodziny zmarłych liczą na to, że pochowa je państwo. Ceny pogrzebów przekraczają możliwości wielu mieszkańców. I trudno posądzać ich o brak dobrych chęci! Zjawisko windowania cen za pogrzeby w czasach zarazy jest obiektywne stwierdzone - niedawno mówiło o nim BBC. 

Są też przyczyny tego stanu rzeczy inne niż finanse. Do domu karetka z lekarzem stwierdzającym zgon przyjeżdża dopiero po kilku dniach, a bywa, że w ogóle nie przyjeżdża - wówczas rodzina jest zmuszona do wyniesienia ciała na ulicę. Bywa i tak, że szacunek dla zmarłego powstrzymuje rodzinę przed wyniesieniem ciała, ale wtedy cała rodzina musi spędzić kilka dni poza domem. Nikt nie wie, czy zmarły złapał COVID-19, ludzie się boją. 



Nic więc dziwnego, że na scenę kryzysu sanitarnego musiała wkroczyć policja, by zabezpieczać zwłoki. W ponad dwumilionowym portowym Guayaquil, epicentrum epidemii, w Wielkim Tygodniu policja odebrała ich z prywatnych domów 771, z przeładowanych szpitalnych kostnic - 631. Gdzie trafiają te zwłoki? Do specjalnie wydzielonych mieszkań, gdzie muszą długo oczekiwać na dalsze postępowanie. 

Pewna ilość pogrzebów odbywa się pomimo cen, lecz wiąże się to ze staniem w długiej kolejce do biura zakładu pogrzebowego, by załatwić formalności. Zakłady pogrzebowe mają pełne ręce roboty i już nie odbierają telefonów - są przeciążone. Brakuje trumien. Ludzie chowają bliskich w kartonowych pudłach albo samodzielnie skleconych skrzynkach. Władze zapewniają, że każda ofiara koronawirusa otrzyma za darmo trumnę, jednak na razie są to zwykłe kartonowe pudła, i to w niewystarczającej ilości. A poza tym nie wiadomo, kto jest ofiarą wirusa, a kto nie, bo wykonuje się bardzo mało testów.


Oczywiste jest, że nie wszyscy zmarli to ofiary koronawirusa, jednak przy kulawej diagnostyce wszystkie zwłoki trzeba traktować jak potencjalne źródło zakażenia. Ekwadorska służba zdrowia jest niewydolna i nie radzi sobie z kryzysem, więc oficjalne statystyki epidemiologiczne kraju są zdaniem ekspertów mocno zaniżone (i nie ma sensu ich przytaczać). Tak więc problem, który powiększa się z dnia na dzień, może urosnąć do jeszcze bardziej horrendalnych rozmiarów, jeżeli Ekwador nie otrzyma adekwatnej pomocy. 

CHINY - zakopać bez pogrzebu 

Aktualnych informacji w necie krąży niewiele. Stosunkowo najobszerniej wypowiadają się na ten temat amerykańskie media. "W dawnych, dobrych czasach", kiedy jeszcze pandemia była lokalną epidemią w Wuhan, w eter z dnia na dzień wsiąkały coraz bardziej przerażające informacje, czasem jakieś zdjęcia. Mówiło się o trupach leżących na szpitalnej podłodze (bo nie było już miejsca na ciała w kostnicach) i na ulicy - umierało tak dużo ludzi, że służby ratownicze nie nadążały z opanowywaniem sytuacji. 



W pewnym momencie chińskie władze narzuciły na ludzi wszelkich (ewentualnych) wyznań i tradycji obowiązek spopielania zwłok, uznając inne formy obchodzenia się z nimi za zagrożenie epidemiologiczne. Nierzadko bliscy zmarłego dowiadywali się o już odbytej kremacji w formie żądania zapłaty i odbioru prochów. Ciała osób, które umarły z infekcją lub jej podejrzeniem, były wiezione ze szpitali prosto do krematoriów i spalane - nikt nie zawiadamiał rodziny, nie było możliwości zobaczenia ciała. 

Pracownicy krematoriów słaniali się z przepracowania, głodu i pragnienia, bowiem przenosząc ciągle zwłoki nie mogli zdejmować odzieży ochronnej, przez co nie jedli i nie pili, gdyż konsumpcja w szacie ochronnej została surowo zabroniona. Władze podawały jakieś statystyki zakażeń i śmierci w oficjalnych komunikatach, lecz pracownicy krematoriów mieli własne statystyki. Na przykład takie, że w pewnej spalarni zwłok na 127 ciał przywiezionych w ciągu jednego dnia do skremowania, tylko 8 z nich miało stwierdzoną infekcję płuc, albo że ponad 60% ludzi zmarło w domu, nie w szpitalu i nikt nie sprawdzał, czy są zakażone wirusem. 

Obecnie Wuhan szykuje się na drugą falę epidemii. I dopiero teraz, kiedy restrykcje nieco zelżały (zapewne chwilowo), Chińczycy mogą pogrzebać szczątki swoich zmarłych bliskich, ale... bez pogrzebu. 25 stycznia władze miasta zamknęły wszystkie cmentarze i wprowadziły zakaz wychodzenia z domów, w tym zakaz urządzania pogrzebów. W domach pogrzebowych czekały na odbiór setki (a w sumie tysiące) urn z prochami. Władze obiecywały: gdy sytuacja się polepszy, zawiadomimy wszystkich o możliwości odbioru. I w końcu nadszedł ten moment, w którym przed zakładami pogrzebowymi zaroiło się od ludzi, kiedy uformowały się niewiarygodnie długie kolejki rozpaczy i gniewu. Niektórym Wuhańczykom nakazano udanie się po prochy w towarzystwie przedstawicieli lokalnego komitetu obywatelskiego współpracującego z Komunistyczną Partią Chin. I niektórzy odmawiali, nie chcąc wykonywać tej czynności, bądź co bądź intymnej, w towarzystwie obcych ludzi, sługusów zamordystycznej partii. Prochy ich bliskich stoją do dziś w magazynach. Pogrzebu na razie nie będzie. 

Zresztą tak czy siak, pogrzeby nadal są zakazane. Można tylko wyprawić tzw. cichy pogrzeb, to znaczy złożyć urnę do grobu w całkowitej ciszy, bez ceremonii. Ale żeby to było możliwe, najpierw trzeba odstać swoje w długiej kolejce na cmentarz, by załatwić sprawy formalne. Tyle udało mi się dowiedzieć. 


*** 

Różnych zwyczajów pogrzebowych i w związku z tym różnych ich zakłóceń wywołanych pandemią jest dużo więcej. Tyle, że wszystkiego nie da się opisać w jednym poście. Zresztą czy trzeba? Widać, że na całym świecie pandemia uderzyła w tworzenie wspólnot żałobnych, które ułatwiają godzenie się ze śmiercią bliskich i uwznioślają ich ostatnie ziemskie chwile. Zadrwiła sobie z potrzeby godnego pożegnania rodziców, dziadków, rodzeństwa, a czasem własnych dzieci. Odarła pogrzeby z czci i indywidualizmu, zmusiła ludzkość do podejścia masowego, a nawet do kopania masowych mogił. Zmusiła niektórych do sprzeniewierzania się nakazom religijnym, albo do rozpaczliwej walki o możliwość bycia im posłusznym. Ech, chwilami nie dowierzam, że to wszystko właśnie się dzieje...

©  Agata A. Konopińska

Źródła informacji i ilustracji: 
·http://polskaizbabranzypogrzebowej.pl/news/wytyczne-glownego-inspektora-sanitarnego-koronawirus-covid-19/ 
·https://gloswielkopolski.pl/zakaz-mycia-i-ubierania-zwlok-ministerstwo-wydalo-nowe-zasady-pochowku-zmarlych-na-koronawirusa/ar/c1-14899257 
·https://www.zyciepabianic.pl/informacje/pabianice/pogrzeby-w-czasach-koronawirusa-jak-wygladaja.html 
·https://tvn24.pl/polska/koronawirus-w-polsce-problemy-zakladow-pogrzebowych-4552875 
·https://krakow.gosc.pl/gal/spis/6226438.Pogrzeb-w-Olszanicy-podczas-stanu-epidemii 
·https://www.npr.org/sections/goatsandsoda/2020/04/07/828317535/coronavirus-is-changing-the-rituals-of-death-for-many-religions?t=1586744215301 
·https://www.medexpress.pl/usa-jak-koronawirus-lamie-rytual-zaloby/77260 
·https://tvn24.pl/swiat/koronawirus-w-usa-nowy-jork-masowe-groby-na-wyspie-hart-4551726 
·https://www.bbc.com/news/av/world-us-canada-52243289/coronavirus-new-york-mass-graves-operations-ramp-up-amid-virus 
·https://e-news.us/chicago-cops-funeral-during-coronavirus-pandemic-masks-no-mayor-officers-in-cars/ 
·https://wiadomosci.dziennik.pl/swiat/artykuly/6479348,koronawirus-epidemia-zmarli-hiszpania-pogrzeby.html 
·https://www.ft.com/content/5e30a130-d62a-4c4c-a81f-b89f2448d9c8 
·https://natemat.pl/301737,pogrzeb-w-czasach-koronawirusa-jak-wyglada-wlosi-zakazali-udzialu-rodziny 
·https://www.rmf24.pl/raporty/raport-koronawirus-z-chin/najnowsze-fakty/news-hiszpania-pogrzeb-mozna-zorganizowac-w-domu-zaklad-pogrzebow,nId,4430410
·https://www.colombotelegraph.com/index.php/groundwater-contamination-due-to-burial-of-covid-19-dead-bodies/ 
·https://www.france24.com/en/20200330-in-iraq-no-resting-place-for-coronavirus-dead 
·https://zdrowie.wprost.pl/koronawirus/10314599/kryzysowa-sytuacja-w-ekwadorze-tylko-w-jednym-miescie-z-domow-odebrano-blisko-800-cial.html 
·https://www.wprost.pl/swiat/10312214/ciala-zmarlych-leza-na-ulicach-ekwador-nie-radzi-sobie-z-koronawirusem.html 
·https://www.tvp.info/47463527/koronawirus-w-ameryce-poludniowej-ekwadorczycy-chowaja-ciala-bliskich-w-trumnach-z-kartonu 
·https://www.youtube.com/watch?v=eYYV1B1lRKY 
·https://edition.cnn.com/2020/04/11/asia/coronavirus-wuhan-burials-intl-hnk/index.html 
·https://www.nytimes.com/2020/04/03/world/asia/coronavirus-china-grief-deaths.html