wtorek, 12 czerwca 2018

Wdzięczni dominikanie - bogaczom

W XVII wieku katakumby na południu Włoch przeżywały swój renesans. Chowali w nich zmarłych zwłaszcza Dominikanie. Na szlachetny pochówek z tradycyjnym "ociekaczem" zasługiwali możni (a więc arystokracja i bogate mieszczaństwo, które przysłużyło się kościołowi), dostojnicy świeccy oraz świątobliwi, czyli zakonnicy. O co chodzi z tym ociekaczem? W owym czasie panowała zasada: jeśli życie wycieknie z ciebie do ostatniej kropli, możesz umrzeć. I chodziło tu dosłownie o wyciekanie. 


Ciało martwego delikwenta dziurkowano i układano w pozycji embrionalnej w cantarelle, kamiennej niszy ściennej z dołkiem, do którego kropla po kropli spływały soki wyciekające z rozkładających się zwłok.


Gdy zwłoki oddały mikroorganizmom wszystko co oddać mogły, stawały się suche i lekkie - można było przystąpić do sedna pochówku. Opisana procedurę dozorował spec zwany schiattamuorto. Należy tu podkreślić, że z punktu widzenia higieny i bezpieczeństwa epidemiologicznego trzymanie rozkładających się zwłok w otwartych niszach stanowiło praktykę wręcz zatrważającą. Dlatego katakumby otwierano tylko wówczas, gdy trzeba było umieścić tam kolejnego zmarłego na ociekaczu, albo go pochować już po odcieknięciu płynów. 

Dominikanie oddzielali głowę od reszty zwłok i zachowywali ją, ponieważ jako katolicy uważali, że człowiek to jego głowa, bowiem to ona jest siedliskiem myśli oraz domem duszy. Reszta szczątków trafiała do kostnicy, gdzie odbywało się ich masowe składowanie. Głowa natomiast, będąca już tylko czaszką w cieniutkim pokrowcu z wysuszonej skóry, była wmurowywana w ścianę katakumb. Wmurowywana, lecz nie zamurowywana - pozostawała bowiem widoczna. 


Do głowy domalowywano fresk ukazujący zmarłego tak, by było wiadomo, kim był za życia, jak się nosił i jaki wykonywał zawód. Tego rodzaju praktyki były wyrazem szacunku wobec zmarłego i dotyczyły tylko bogaczy. W ten sposób na podziemnych cmentarzach powstawały makabryczne pasaże z wystającymi ze ścian autentycznymi czaszkami, nazywane dzisiaj przez niektórych "galeriami chorobliwej sztuki" albo "chorobliwymi galeriami sztuki". 


Najmajętniejszych obywateli było stać na wykupienie sobie "miejsce pochówku" w głównej alei katakumb. Nieco biedniejsi musieli zadowolić się bocznymi alejkami. Bycie pochowanym w ten sposób uważano za honor. Niejaki Giovanni Balducci, włoski malarz fresków i autor niebywale pięknych malowideł pokrywających kopułę florenckiej katedry, nie był człowiekiem ubogim, ani też anonimowym. Mieszkając w Neapolu, domalowywał do każdej czaszki w katakumbach San Gaudioso resztę obywatela, za co powinien być hojnie wynagrodzony. Zrezygnował jednak z zapłaty, chcąc otrzymać w zamian obietnicę, iż jego głowa zostanie wmurowana w "Alei Zasłużonych", czyli pomiędzy największymi neapolitańskimi znamienitościami. 


Dzięki opłatom wnoszonym przez zacnych obywateli, którzy chcieli godnego pochówku, rosły w górę wspaniałe bazyliki. Zaś praktyki funeralne dominikanów nie były wcale postrzegane jako wynaturzenie. Taki pochówek był w odczuciu ludzi naznaczony filozofią i świętością. Głowa stanowiła siedlisko duszy i osobowości oraz istotę człowieczeństwa. Dawała jej właścicielowi prezencję i potencjał. W przypadku osób świętych była najwspanialszą relikwią. 


Nie da się ukryć, że w pewnym sensie czaszki (czy głowy) zmarłych w dominikańskiej tradycji funeralnej stawały się tworzywem artystycznym i były eksponowane w cmentarnych "galeriach". Traktowanie ludzkich szczątków jako materiału dla artysty miało miejsce w historii ludzkości wielokrotnie. Najstarszym tego znanym przykładem jest słynna czaszka z Jerycha (sprzed 9,5 tysiąca lat), która stała się rdzeniem ozdobnej głowy z twarzą wymodelowaną w gipsie i oczami z muszelek. Tak więc dominikanie niczego nowego nie wymyślili. 

Dziś po czaszkach pozostały jedynie otwory w ścianach. Ich średnica zastanawia: czyżby dawniej ludzkie czaszki były mniejsze niż są obecnie? Wygląda na to, że tak. Za prawdopodobną tego przyczynę uznaje się niezbyt zdrowy styl dawnego życia, a w każdym razie niedobór pewnych składników odżywczych w ówczesnej diecie. Ludzie po prostu byli nieco niedożywieni i nie rośli tak jak dziś. 

Najlepszym miejscem do obejrzenia reliktów średniowiecznego pochówku à la dominikanin są wspomniane katakumby San Giovanni w Neapolu. Ja niestety nie zdążyłam do nich wejść, albowiem są zamykane już o 13:00. Mam zatem dobry powód, by wrócić do Neapolu :) 

©  Agata A. Konopińska 
ŹRÓDŁA
- Amanda Ruggeri (2017) Is this the world’s most macabre art gallery?: (www.bbc.com/culture/
- The San Gaudioso Catacombs and Basilica Santa Maria della Sanità, Naples, Italy (2013):- Catacombe di San Gaudioso (www.catacombedinapoli.it/)
- Catacombes di San Gaudioso (www.catacombedinapoli.it/)

- Catacombe di San Gaudioso (http://www.catacombedinapoli.it/en/places/catacombs-of-san-gaudioso-naples)
- Catacombe di San Gaudioso (http://www.catacombedinapoli.it/en/places/catacombs-of-san-gaudioso-naples)
- Catacombe di San Gaudioso (http://www.catacombedinapoli.it/en/places/catacombs-of-san-gaudioso-naples)
- Catacombe di San Gaudioso (http://www.catacombedinapoli.it/en/places/catacombs-of-san-gaudioso-naples)

- Catacombe di San Gaudioso (http://www.catacombedinapoli.it/en/places/catacombs-of-san-gaudioso-naples)

http://morbidanatomy.blogspot.com/2013/02/the-san-gaudioso-catacombs-and-basilica.html

http://morbidanatomy.blogspot.com/2013/02/the-san-gaudioso-catacombs-and-basilica.html

http://morbidanatomy.blogspot.com/2013/02/the-san-gaudioso-catacombs-and-basilica.html

niedziela, 10 czerwca 2018

Umieranie po neapolitańsku

Spaghetti po neapolitańsku, pizza po neapolitańsku – o tym słyszał każdy. Ale umieranie po neapolitańsku? Czy w Neapolu umiera się inaczej niż gdzie indziej?

Kto jest biegły w angielskim i lubuje się w tematyce pogrzebowej (albo po prostu obyczajowej), powinien przeczytać ciekawy artykuł M. A. Landeena zatytułowany (w tłumaczeniu) „Śmierć w Neapolu” - można go znaleźć TUTAJ. Tym, którzy nie czują się mocni w czytaniu ze zrozumieniem po angielsku, proponuję własny wyciąg informacji zawartych w artykule.

Dla Neapolitańczyków niewiele jest rzeczy o większym znaczeniu niż wygrywające numery sobotniej loterii. A numery te znają – oczywiście – zmarli. Zmarli chcą przekazać owe numery swym krewnym i przyjaciołom, toteż odwiedzają ich we śnie. Przekazanie informacji nie jest jednak proste, gdyż zmarli mogą się posługiwać jedynie językiem symboli i znaków. By coś z nich odczytać, trzeba być biegłym w interpretowaniu snów. Do pomocy Neapolitańczycy mają księgę zatytułowaną La Smorfia, jednak część symboli jest wieloznaczna i można przypisać im różne liczby. Dlatego najlepszym wyjściem jest sprowadzenie speca zwanego assisto. Spec wypyta o wszystkie szczegóły: czy sen był czarno-biały, czy może kolorowy, o której to było godzinie, jakie wówczas działało oświetlenie itd. itp. A potem ogłosi, czy był to jeden z TYCH snów, czy też sen pospolity, nie odnoszący się do sobotniej loterii. Assisto jest bowiem w kontakcie z duszami przebywającymi w czyśćcu i WIE.




Każdy Neapolitańczyk chce dobrze umrzeć, żeby mieć po śmierci spokój. I wszystkim członkom rodziny umierającego zależy na tym, by ich bliski miał dobrą śmierć. Dokładają wszelkich starań, by tak właśnie było. W ten sposób zapewniają kochanej osobie wieczną szczęśliwość, sobie zaś dobre układy pośmiertne ze zmarłym. Bo zmarły – wiadomo – może przyjść we śnie, rzucić parę liczb i odmienić życie żywych na lepsze. 

Co to znaczy „dobrze umrzeć”? Przede wszystkim w domu, wśród bliskich osób i znanych sprzętów. Nie mniejszą wagę ma to, że ciało nie może zostać zabrane do kostnicy. Jeżeli jakiemuś nieszczęśnikowi przydarzy się zejście śmiertelne w szpitalu, lekarz przygotowuje fałszywy wypis, określając stan osoby wypisywanej jako „bardzo bliski śmierci”. Dzięki temu rodzina zabiera ciało do domu. 

W domu ciało wkłada się do trumny ze swoistym dowodem tożsamości: między zaciśnięte palce wkłada się zmarłemu karteczkę ze zdjęciem patrona i podstawowymi danymi personalnymi w rodzaju imienia i nazwiska, daty narodzin i daty zgonu. Taki dowód tożsamości może być zmarłemu potrzebny w krainie wieczności. Trumnę zakopuje się na cmentarzu, po roku zaś ekshumuje się szczątki ciała i przygotowuje je do drugiego pogrzebu – szczegóły opisane są w innym moim poście (TUTAJ). Dopiero po drugim pogrzebie kończy się żałoba. Już nie ma nad czym rozpaczać: zmarły pozbył się na dobre ziemskich ciężarów i spokojnie odszedł tam, gdzie chciałby się znaleźć po śmierci każdy człowiek. 

Tak więc zgodnie z neapolitańskim podejściem zmarli są obecni i kontaktują się ze światem żywych, przynajmniej przez pewien czas, po śmierci. Bowiem śmierć jest tylko przystankiem pomiędzy życiem i życiem po śmierci, a szczątki ciała to jedynie tunel pomiędzy oboma światami. A jeśli czyjeś ciało zostanie porzucone bez miłości, dusza w nim trwająca zagubi się i będzie wiecznie błądzić, nie odnajdując spokoju. 

Ludzie ze świata zachodniego są zadziwieni mocnym powiązaniem Neapolitańczyków i ich kultury ze śmiercią. Cywilizacje zachodnie odpychają śmierć od siebie, nie chcąc o niej mówić, ani myśleć. Tymczasem żyjący Neapolitańczycy są w stałym kontakcie ze zmarłymi. Oznacza to po pierwsze, że jest im znacznie łatwiej pogodzić się z umieraniem bliskich. A po drugie - mają komfort życia w przeświadczeniu o kontynuacji swego istnienia po śmierci. Wprawdzie istnienie to przybiera inną, nieznaną formę, lecz nie jest kresem człowieka. I wreszcie po trzecie - śmierć łączy pokolenia, zarówno w sensie rodzinnym, jak i historycznym, dając poczucie ciągłości istnienia, sensu walki o lepszą doczesność i sensu odchodzenia w zaświaty. 

Ta przepaść kulturowa i filozoficzna pomiędzy południem Włoch a resztą Europy sięga drugiej połowy XIX wieku, kiedy to doszło do zjednoczenia Włoch. Po okresie napoleońskim przez 100 lat nie było wojen, więc stosunek społeczeństw zachodnich do śmierci uległ zmianie. Wcześniej śmierć była oswojona, traktowana jak coś normalnego, jak wyraz biologicznej przemijalności. Oczywiste było, że ci, którzy umarli, odeszli w zapomnienie. W XIX wieku nastąpiła diametralna zmiana: śmierć zaczęto postrzegać jako demona wdzierającego się przemocą w ludzką egzystencję i nie umiano się pogodzić z umieraniem. Na tym gruncie wzrósł społeczny imperatyw czczenia pamięci zmarłych i koncepcja narodu jako nieskończonego zbiorowiska wszechpokoleń. Rzecz jasna pamięć o zmarłych była tym trwalsza, im więcej funduszy na jej podtrzymywanie przeznaczali żywi. Zmienił się też stosunek ludzi do cmentarzy. W czasach wojen pełniły one wyłącznie funkcję praktyczną, to znaczy były miejscami, w których miały się spokojnie rozłożyć pogrzebane zwłoki, nikt więc nie wszczynał alarmu z powodu likwidacji starego cmentarza. W XIX wieku odpowiedzią na zapowiedź likwidacji cmentarza były protesty, a nawet zamieszki. Na cmentarzach rozkwitła sztuka sepulkralna i zagościła cześć narodowa. 

Lecz opisane wyżej dramatyczne zmiany nie zaszły w Neapolu. Neapolitańczycy byli "w stałym kontakcie" ze zmarłymi i nie przypisywali im żadnej roli politycznej, ani społecznej. Myślenie o narodzie nie przeplatało się u nich z myśleniem o minionych pokoleniach, jak gdyby naród składał się wyłącznie z tych aktualnych. Zjednoczenie Włoch było dla nich ciosem. Południe Włoch uważało się za podbite przez najeźdźców z północy i siłą z nimi zunifikowane. Neapol utracił tytuł europejskiej stolicy i stracił na ważności. Odpowiedzią na to było zamknięcie kulturowe Neapolitańczyków, którzy nie chcieli dzielić się swymi tradycjami i wierzeniami z obcymi. A uhonorowanie ich zmarłych przez włączenie do historii nowego, sztucznego narodu, z którym się nie identyfikowali, było wprost nie do pomyślenia. Europejskie oświecenie, jak ubolewali swego czasu postępowi neapolitańscy pisarze, nigdy w pełni nie dotarło na południe Włoch. Nauka i nowoczesność zawsze przegrywały z religią i tradycją. Oczywiście współcześni neapolitańscy intelektualiści stare wierzenia i wyrosłe na ich gruncie tradycje uważają za przesądy, zaś ich kultywatorów za dziwadła, wśród których trudno żyć - ale... co oni mogą? 


I tak Neapol żyje sobie w niezgodzie z cywilizowanym światem i za pan brat ze zwyczajną, biologiczną śmiercią. Bo uciekanie od śmierci to jakaś idiotyczna moda, a przy tym krótkowzroczność. Oswojona śmierć przypomina żyjącym o tym, iż w swych cielesnych postaciach stanowią element pewnego kontinuum. Żywi w pewnym sensie współpracują ze zmarłymi, a to łączy ich dwa różne światy. Żywi pomagają zmarłym oderwać się od męki rozdarcia pomiędzy tymi dwoma światami. Zmarli w miarę możliwości pomagają żywym wygrać w loterii, ewentualnie rozwiązać jakieś problemy. A starania żyjących wobec zmarłych zaowocują staraniami przyszłych pokoleń o tych, którzy dziś żyją, ale jutro umrą. Nie ma to jednak nic wspólnego z dumą ani pamięcią narodową - jest po prostu ludzkie, naturalne i dobre. 

©  Agata A. Konopińska