niedziela, 13 marca 2016

Nepal - kremacja pod gołym niebem



Katmandu, stolica Nepalu - tu po raz pierwszy w życiu widziałam ciałopalenie na żywo. Było to duże przeżycie. Można rzec, że "multimedialne". Nie tylko wzrokowe. Bo oczy chwytały obrazy, a uszy rejestrowały trzask ognia, lament i krzyki żałobników.
Nozdrza zaś wdychały dym pachnący zwęglającymi się kośćmi i ciałem, w które już wkroczyła mikrobiologiczna armia rozkładu. Nie wszyscy z naszej grupy, zwiedzającej świątynię Paśupatinath, dobrze to znosili. Ktoś płakał, że musi wdychać dym z palących się zwłok. Ktoś odwracał głowę, gdyż nie mógł patrzeć na stosy kremacyjne. Ktoś uważał robienie z pogrzebów atrakcji turystycznej za naruszanie tabu. W końcu kilka osób odeszło.

Hinduistyczny kompleks świątynny Paśupatinath nad rzeką Bagmati uznawany jest za najważniejszą świątynię boga Śiwy w Nepalu. Gości nie zaprasza zbyt blisko siebie. Do samej świątyni wstęp mają tylko hinduiści. A na kremacje odbywające się na nabrzeżu przed świątynią obcy mogą patrzeć jedynie z drugiego brzegu rzeki. Zaskakujące, że kremacje można fotografować, o ile się tym nie zakłóca ceremonii i nie wchodzi w paradę żałobnikom. Paśupatinath to zabytek z listy UNESCO, czyli z jednej strony miejsce święte, w którym codziennie odbywają się podbudowane religią kremacje zmarłych, z drugiej zaś wielka atrakcja turystyczna z drogimi biletami wstępu. Nas może to szokować. Lecz najważniejsze jest to, że Nepalczycy nie widzą w tym niczego niestosownego. Oczywiście pod warunkiem, że turyści są delikatni i trzymają się w przyzwoitej odległości. Nota bene, na internetowych filmikach z Paśupatinath widać, że sami uczestnicy kremacji fotografują i kręcą komórkami wszystko, z nieżywym ciałem włącznie.

Wszyscy kapłani służący w Paśupatinath są sprowadzani z Indii. Chodzi o to, by w razie śmierci króla Nepalu miał kto odprawiać ceremonie, gdyż wszystkich Nepalczyków obowiązuje wówczas żałoba i zaprzestanie praktyk religijnych, zaś Śiwa musi być czczony nieprzerwanie.

Architektonicznie świątynia ma postać pagody, aczkolwiek dachy pokryte złotem - nie mówiąc już o posrebrzanych daszkach nad wejściami - niełatwo dostrzec w natłoku budynków.


Miejsce kremacji, czyli ghaty, wygląda szaro i przygnębiająco. Słowo "ghat" oznacza kamienne schody opadające wprost do rzeki. Schodzi się po nich na przykład po to, by nabrać w butelkę świętej wody albo zażyć rytualnej kąpieli. Ghaty Paśupatinath mają około 200 metrów długości, zaś do palenia ciał służą rozmieszczone co kilkanaście metrów brzydkie, betonowe platformy, z których można zrzucać kwiaty, popioły i niedopalone resztki stosu wprost do wody. Rzeka Bagmati jest mętna i zaśmiecona, nad brudną wodą unoszą się kłęby gęstego, niebieskiego dymu. Nie można uwolnić się od myśli, że spalanie ciał zmarłych w takim otoczeniu to trochę jak gdyby wyrzucanie ich na śmietnik... 

W hinduizmie pogrzeb musi odbywać się nad rzeką. Rzeka jest granicą pomiędzy światem ludzkim a światem boskim. Zwłoki pali się na ghatach, a popioły i wszystko to, co się w nie nie zmieniło, wrzuca się do świętej wody. Dzięki temu zmarły będzie mógł powrócić tam, skąd pochodzi (a pochodzi z wód płodowych i zarazem z wody, w której powstało życie na Ziemi). Ogień i woda go oczyszczą. Potem odrodzi się w innej postaci.

Indie mają swój słynny na cały świat Ganges. W Nepalu za świętą rzekę uchodzi właśnie Bagmati, biorąca początek niedaleko Katmandu w Himalajach i kończąca swój bieg w Indiach, gdzie wpada do Kosi i wraz z nią toczy swe wody do Gangesu. Tak więc ostatecznie szczątki spalonych w Nepalu ciał trafiają tam, gdzie powinny. 


Tego dnia, gdy byłam w Paśupatinath, odbywały się kremacje ludzi zwyczajnych (czytaj: niezamożnych i nieznanych ogółowi), kremowano także jakiegoś dostojnika państwowego. Mieliśmy zatem możliwość porównania sposobu pożegnania małych i wielkich tej ziemi.

Zacznę od tych "małych".

Ciało zmarłej osoby, umyte i odświętnie ubrane, zostaje przywiezione pod świątynię prywatnym samochodem, często przypięte pasami do dachu, albo ułożone w bagażniku. O trumnie nie ma mowy, zwłoki zawija się tylko w całun pogrzebowy, czyli kawałek materiału w kolorze białym (gdy zmarły jest mężczyzną) lub pomarańczowym, a rzadziej w innym (gdy zmarła osoba to kobieta). Niekiedy zwłoki wynosi się z tzw. Białego Domu, specjalnego budynku nad rzeką, w którym umierający czekają na śmierć. Czasem umierających przywozi się tam wprost ze szpitala, pod kroplówką. Niektórzy leżą tam kilka godzin, inni nawet 3-4 dni.

Przed zejściem na ghaty ciało zmarłego układa się na specjalnych, bambusowych noszach.



Na ghatach przed świątynią panuje ścisk. W takich warunkach o ciszy i spokoju podczas pogrzebu nie może być mowy. Ale ludzie w Azji są chyba do tego przyzwyczajeni...



Przyczyną tłoku są prawdopodobnie drewniane pochylnie, na których trzeba umieścić ciało przed spaleniem. Jest ich mało, bodajże dwie. Jeżeli w ciągu doby przeprowadza się tu 30-50 kremacji, nic dziwnego, że do pochylni ustawiają się kolejki. 



Ciało musi leżeć na pochylni tak, by jego stopy moczyły się w rzece. Wokół zbiera się najbliższa rodzina i polewa zwłoki wodą zaczerpniętą z rzeki. Twarz zmarłego zostaje odsłonięta i natarta świętą wodą Bagmati - bliscy nie mają oporów, by zrobić to gołymi rękami. Cała ceremonia trwa ponad kwadrans i ma zapewnić zmarłemu oczyszczenie z grzechów.



Potem ciało wraca na nosze i zostaje ozdobione girlandami z jaskrawopomarańczowych kwiatów (w Polsce nazywanych aksamitkami lub byczkami). Za chwilę będzie niesione na stos.



W końcu formuje się żałobny orszak. Ludzie są ubrani zwyczajnie, w codzienne stroje. W Europie taki orszak idzie powoli, dostojnie - inaczej nie wypada. Tutaj żałobnicy idą szybko, nie dbając o szyk. Może dlatego, że pogrzebów jest dużo i nie powinno się blokować drogi wzdłuż ghatów? 



Rozpaczających głośno (bardzo głośno!) najbliższych krewnych "oznakowanych" białymi szalami podtrzymują z obu stron inni żałobnicy. Biały szal można założyć na głowę, zawiesić na szyi lub przewiązać się nim w pasie. Później przyda się do przesłonięcia twarzy, by nie wdychać dymów kremacyjnych. Biel jest kolorem żałoby. Przywdziewają ją tylko mężczyźni. Wielu z nich zakłada na pogrzeb białe spodnie, niekiedy białą koszulę, a często... zwykły biały podkoszulek, u nas określany jako "bieliźniany". 

Krzyki i płacze krewnych są donośne, aż po krzyżu Europejczyka przebiega dreszcz, a w głowie rodzi się pytanie, czy jest to autentyczna rozpacz, czy może jakiś obowiązkowy rytuał. Lecz niezależnie od odpowiedzi jedno wydaje się oczywiste: Nepalczycy wyrażają swój żal z powodu odejścia bliskiej osoby. Tymczasem w wielu opracowaniach można przeczytać, że pogrzeb hinduistyczny w ogóle nie jest podszyty dramatem, bowiem śmierć oznacza wyzwolenie nieśmiertelnej duszy z ciała, czyli akt raczej radosny niż bolesny. Taka interpretacja śmierci tłumaczy, dlaczego uczestnicy uroczystości ciałopalenia mają być całkowicie pogodzeni z sytuacją, wręcz pogodni. Jednak to, co widziałam w Paśupatinath przeczy takiemu przedstawieniu sprawy. Czytałam też wypowiedzi Nepalczyków, w których wprost padały stwierdzenia, że śmierć i kremacja są traumą. 

Co ciekawe, nie widać płaczących kobiet. W pogrzebowych procesjach nie widziałam ich wcale. W internetowych filmikach nakręconych podczas kremacji czasem występują. Ja kobiety dostrzegłam tylko przy obmywaniu zmarłych w rzece oraz przy dopalaniu szczątków ich ciał przed świątynią.



Przy brzydkiej, betonowej platformie kremacyjnej (jak mniemam, wcześniej zarezerwowanej) nosze lądują na ziemi. Ktoś przygotowuje podpałkę - pasma słomy lub wiązki cienkiego chrustu, a czasem zwitki gazet. Płynnych chemikaliów w rodzaju podpałki do grilla raczej się nie używa, to znaczy nie powinno się używać, lecz świadkowie twierdzą, iż bogatszym rodzinom zdarza się polewanie stosu benzyną albo naftą. 



Przed umieszczeniem ciała na stosie kilku mężczyzn trzykrotnie okrąża stos, dźwigając zdjęte z noszy zwłoki. Potem przychodzi kolej na trzy okrążenia z pochodnią, od której zapłonie stos. Stos podpala z czterech stron najstarszy syn zmarłej osoby (a z braku syna najbliższy krewny rodzaju męskiego). Trzeba go doglądać przez kilka godzin, dlatego przy każdej dymiącej platformie krząta się jakiś mężczyzna. 



Mężczyzna, którego obserwowałam z drugiego brzegu rzeki, co jakiś czas sięgał do reklamówki, brał z niej garść płatków kwiatowych i rozsypywał je wokół stosu. Co kilka minut wrzucał też do rzeki jedną girlandę z aksamitek. I oczywiście stale przekładał szczapy, żeby podsycać ogień. 



W początkowej fazie każdy stos pali się słabo, kopci, nie widać płomieni. Dopiero później ogień bierze w swe władanie grubsze kawałki drewna wraz z ciałem, natartym po śmierci olejkami podtrzymującymi palenie. Jeżeli stos pracuje dobrze, spalenie zwłok zajmuje 5-6 godzin. Potrzeba na to aż 500 kg drewna. Niestety, nie wszystkie rodziny stać na tak drogi zakup. Gdy drewna jest mało, kremacja trwa dłużej i nie jest całkowita. Żeby stos palił się szybciej, między polana można wsunąć bloczki zrobione z wysuszonego krowiego łajna. I cokolwiek myślą o tym Europejczycy, hinduiści ochoczo to robią! W końcu krowa to święte zwierzę...



Gdy stos już dobrze płonie, przychodzi pora na kapal kriya - rytuał w odczuciu Europejczyka straszny, niezwykle drastyczny, trudny do zaakceptowania. Czaszkę zmarłego miażdży się bambusowym kijem, by zrobić ujście dla duszy, która bez tego byłaby uwięziona w martwym ciele. Tak między nami, chodzi pewnie o jeszcze jedną rzecz: zmiażdżona czaszka nie wybuchnie, nie plunie strzępami mózgu, co byłoby konsekwencją działania na nią wysokiej temperatury. Na szczęście nie widziałam tego rytuału. Całą resztę zniosłam dobrze, lecz czuję, że od kapal kriya mogłabym się rozchorować.

Według hinduistów unicestwienie ciała przez spalenie ma uwolnić duszę, która będzie mogła rozpocząć swą wędrówkę przez kolejne wcielenia. Czy jednak spaleniu ulega wszystko? Zdecydowanie nie. Po kremacji pod gołym niebem zawsze pozostają kości, a jeśli stos palił się słabo - także zwęglone tkanki miękkie. Lecz niezależnie od tego, ile ciała się spaliło, a ile nie, koniec pogrzebu jest podobny: wszystko, co pozostało ze stosu, strąca się z platformy do rzeki Bagmati. Dlatego pływają w niej kawałki tkanin, niestrawione przez ogień polana i ludzkie szczątki. Teoretycznie większe kości i resztki ciała powinno się zebrać i zakopać w ziemi, lecz w praktyce się tego nie robi. Przed świątynią Paśupatinath na małym placyku można dopalać te szczątki w specjalnych, glinianych misach. Zajmują się tym głównie kobiety. I to jest praktykowane - sama widziałam.  



Po zakończeniu czynności związanych z ciałopaleniem członkowie rodziny mogą usiąść na drugim brzegu rzeki naprzeciwko ghatów i zjeść skromny poczęstunek, a także puścić na wodę misy ofiarne.  



Misa ofiarna spleciona z kilku dużych, zielonych liści zawiera płonącą świeczkę, kwiaty i owoce lub chleb. Niestety, nie jest jej dane długo unosić się na falach Bagmati - kręcące się w pobliżu małpy tylko czekają na taką okazję. W końcu świeczkę można wyrzucić, a kwiaty, owoce i chleb zjeść...




A jeśli jakieś jadalne zasoby znajdą się jeszcze na brzegu, zawsze można je ukraść ludziom i się uraczyć... Nikt jednak na małpy nie krzyczy, nie odgania ich. Dlaczego? Świątynia Paśupatinath poświęcona jest jednemu z wcieleń Śiwy noszącemu imię Paśupati, czyli w tłumaczeniu na polski - Władca Zwierząt. Na terenie świątyni zwierzęta są traktowane z szacunkiem. Wprawdzie najświętsza piątka zwierząt to krowy, konie, kozy, owce i bawoły, lecz świętość przenosi się też na inne gatunki, jak małpy, psy czy koty. 





A teraz kilka słów o pogrzebach tych "dużych" - bogatych oficjeli.

Świadkiem całości nie byłam. A co widziałam? Pogrzeb odbywał się na ghacie Arya przeznaczonym dla członków rodziny królewskiej, który umiejscowiono u stóp głównej świątyni. Dostojnika państwowego żegnał gęsty tłum zgromadzony po obu stronach rzeki oraz na mostku. Nie zabrakło mundurowych, była też muzyka i chyba jakaś oracja. Stos kremacyjny ułożony na platformie prezentował się barwnie i okazale.

 


Kwiatów nie żałowano, zrobiono nawet coś w rodzaju palankinu, ale słoma trzcinowa była tak samo niechlujna jak na ghatach dla maluczkich. I dokładnie tak samo trzeba było dokładać do ognia. Zajmował się tym jeden mężczyzna ubrany zwyczajnie i niczym się nie wyróżniający.




Zaś kawałek dalej przygotowano stos dla kolejnej ważnej persony.




Porównajmy to z naszymi pogrzebami... U nas na grobie przeciętnego zjadacza chleba jest więcej kwiatów, i to dużo piękniejszych, niż tu na stosie ciałopalnym oficjela. Inna sprawa, że przy spopielaniu ciała w naszym krematorium kwiatów nie ma wcale.


Pozostaje jeszcze pytanie, gdzie w tym wszystkim, co opisałam, jest miejsce na modły czy inne praktyki religijne. Otóż wkraczają one na scenę już podczas umierania człowieka. Bliscy odmawiają specjalną modlitwę, starając się w ten sposób zawrócić umierającego z drogi na tamten świat. Obrzędów przy umierającym jest co niemiara i nie będę o nich opowiadać. Natomiast w trakcie kremacji żałobnicy przez cały czas modlą się do boga śmierci - Jamy. To właśnie Jama osądza uczynki zmarłego i podejmuje decyzję, czy wysłać jego duszę do nieba, czy też do piekła (gdzie będzie musiała przebywać aż do reinkarnacji).     

Należy też wspomnieć o tym, że w Nepalu (i w ogóle w hinduizmie) nie każde ciało zmarłego jest kremowane. Osoby duchowne są po śmierci grzebane w ziemi. Ciała zmarłych dzieci, ciężarnych kobiet, trędowatych, ukąszonych przez węże oraz świętych mędrców sadhu obciąża się kamieniami i zatapia w rzece bez kremacji. Oni są czyści, ogień jest im niepotrzebny.

Cóż jeszcze można dodać

Na przykład to, że dawniej przy pogrzebie kremacyjnym odprawiana była jeszcze jedna okrutna ceremonia o nazwie sati. Aby wyjaśnić, o co chodzi posłużę się cytatem z artykułu Joanny Składanek:

- Kiedyś, jeśli umarł mąż, kobieta musiała zginąć razem z nim. Na szczęście czasy się zmieniły i teraz może prowadzić normalne życie. – tłumaczy przewodnik hinduistyczny zwyczaj, polegający na rytualnym spaleniu wdowy po utracie męża. 
Małżeństwo powinno połączyć ludzi na zawsze. Z takim założeniem kobiety musiały dokonać wyboru: albo śmierć u boku „ukochanego” mężczyzny, albo życie na marginesie społecznym i degradacja społeczna, czyli upadek do najniższej kasty, który równał się z wydziedziczeniem, pozbawieniem majątku i utratą jakichkolwiek praw. Powtórne zamążpójście było śmiertelnym grzechem, dlatego golono im głowy, ubierano w białe szaty i nakazywano resztę życia spędzić w celibacie – często w specjalnych przytułkach dla wdów prowadząc ascetyczny tryb życia. W wielu przypadkach, chociażby rodzin zamożnych, taka śmierć okazywała się lepsza od dalszego życia w ubóstwie i potępieniu. Często to presja otoczenia a nie dozgonna miłość pchała kobietę w ogień, ponieważ według wierzeń przebywanie w towarzystwie wdowy przynosiło wielkie nieszczęście. Ceremonia Sati (nazwa pochodzi od imienia bogini, która wedle hinduistycznych wierzeń, jako pierwsza dokonała spalenia) została oficjalnie zakazana przez Brytyjczyków w 1929 roku.

Nasza przewodniczka powiedziała, że sati - chociaż za samo mówienie o nim można zostać skazanym na 7 lat więzienia - bywa jeszcze sporadycznie praktykowane.

Inną ciekawostką jest istnienie 
na terenie Paśupatinath względnie nowoczesnego krematorium elektrycznego. Działa ono od stycznia 2016 roku. Jego uroczystego otwarcia dokonał nepalski minister kultury, turystyki i lotnictwa cywilnego. Budynek krematorium posiada chłodnię mieszczącą 20 ciał i łaźnię z gorącymi prysznicami dla rodzin zmarłych. Ma też osobny generator, co jest istotne, gdyż w Nepalu bardzo często nie ma prądu. Ciała spala się tam w zamkniętych piecach kremacyjnych - trwa to około 45 minut. Wnętrze placówki wygląda tak:



A jak odbywa się ceremonia, można zobaczyć tutaj:
https://www.youtube.com/watch?v=AbuYhNvoFIU
To zupełnie coś innego niż kremacja piecowa w Europie czy USA - Nepalczycy zachowali pewne rytuały towarzyszące kremacji tradycyjnej.

Mogłoby się wydawać, że taka kremacja jest dostępna tylko dla wybranych, jednak jest zupełnie inaczej. Trzy-, a nawet czterokrotnie niższy koszt (bo nie trzeba kupować drewna) powoduje, iż decydują się na nią ludzie gorzej sytuowani. Władze planują zachować względnie niską cenę i starają się zachęcać naród do korzystania z tej opcji, bardziej przyjaznej dla środowiska (i przede wszystkim dla świętej rzeki Bagmati) niż kremacja tradycyjna. Tym niemniej głównym powodem budowy krematorium była nie ekologia, a katastrofalne trzęsienie ziemi w kwietniu 2015 roku. Ilość ofiar śmiertelnych przekroczyła wówczas wszelkie możliwości kremacji tradycyjnej. Władze musiały więc na chwilę zapomnieć o religii i tradycji, by po 30 latach od powstania idei budowy piecowego krematorium wreszcie wydać na nią zgodę i znaleźć fundusze. 

Jest jeszcze pewna niezbyt miła rzecz. Otóż w Bagmati brodzą niemal codziennie młodzi mężczyźni z kijami, próbując wyłowić z wody coś cennego - a to srebrną obrączkę, a to złoty ząb. Chyba nie muszę pisać, skąd się te skarby biorą w rzece...

Na zakończenie parę wniosków i refleksji, jakie wyniosłam z Paśupatinath. Po pierwsze kremacja, czyli palenie ciała, nie jest wcale taka straszna, jakby się mogło wydawać. Tego, co dzieje się z ciałem w ogniu i tak nie widzimy, niezależnie od tego, czy kremacja odbywa się w piecu, czy na stosie pod gołym niebem. Po drugie, niedopalenie ciała i wrzucenie jego resztek do rzeki absolutnie nie powinno mieć miejsca, jest bowiem tyleż obrzydliwe, co szkodliwe dla środowiska (pamiętajmy, że rozkładające się resztki ciała są siedliskiem groźnych bakterii i wydzielanych przez nie toksyn). Dlatego uważam, że zebranie i dopalenie pozostałości ciała powinno być obowiązkiem obywatelskim członków rodziny zmarłego i jej moralną powinnością wobec niego. Tymczasem zajmują się tym niedotykalni, czyli przedstawiciele najbiedniejszej kasty, wykonującej najgorsze zawody i najbrudniejsze prace. Biorąc to pod uwagę, muszę uznać, że kremacja piecowa - chociaż może się niektórym źle kojarzyć - jest znacznie bardziej higieniczna i "ekologiczna", a także niesie ze sobą więcej szacunku wobec zmarłego. Po trzecie, nie ma chyba na świecie formy pogrzebu, która bardziej niż ta hinduistyczna (lub inne jej podobne) wyrażałaby jedność człowieka z naturą, ze światem i jego żywiołami. Ogień trawi ciało, dymy idą w powietrze, zaś prochy rozpływają się w wodzie i osiadają na dnie oraz brzegach rzeki, czyli na ziemi. Ceremonia kremacyjna uwypukla cykliczność życia ludzkiego, które ma swój początek w wodzie i do wody powraca, by później odrodzić się na nowo. A cykliczność jest bardzo powszechna w przyrodzie, której częścią jesteśmy my, ludzie.    


©  Agata Konopińska

-----------------------------------------------------------
Kto chce poczytać relacje innych osób z wizyty w Paśupatinath, pooglądać inne zdjęcia (lub filmy) i dowiedzieć się więcej o hinduistycznych zwyczajach grzebalnych, świątyni Paśupatinath lub losie zanieczyszczonej rzeki Bagmati, niech poskacze po linkach:

➤ Artykuł i zdjęcia: "Hinduistyczny pochówek" (2016)
http://www.rgkosakowo.pl/
➤ Artykuł, Yam Kumari Kandel tłumaczony z nepalskiego: "Cleanup of Kathmandu's Bagmati River Makes Strides With Help From Volunteers" (2016) 
https://globalpressjournal.com/asia/nepal/
➤ Artykuł, Hamza Khan (2016): "Day that shook Nepal gets a new symbol, an electric crematory".
http://indianexpress.com/article/world/world-news
➤ Artykuł, Sunir Pandey (2014): "Solving a burning problem".
http://nepalitimes.com/article/nation/
➤ Artykuł Marzeny Magnuszewskiej (2014): "Kiedy owoc dojrzeje - ziemia, ogień, powietrze".
http://www.indieszerokopojete.pl/
➤ Artykuł Andrzeja Żarczyńskiego (2014): "Paśupatinath, Katmandu (Nepal) - przewodnik".
http://www.libertas.pl/pasupatinath
➤ Artykuł Joanny Składanek (2012): "Zwyczaje pogrzebowe na świecie".
➤ Artykuł, Amita Bhaduri (2012): "Living rivers, dying rivers - Bagmati River in Nepal".
http://www.indiawaterportal.org/articles/
➤ Artykuł i zdjęcia Jerzego Pawlety (2010): "Nepal. Paśupatinath". http://jerzypawleta.pl/2010/10/ 
➤ Artykuł, Brian Merchant (2009): "Indians Using Cow Dung to Cremate the Dead".
https://www.treehugger.com/corporate-responsibility/
➤ Film "Human cremation, Pasupatinath, Nepal".
https://www.youtube.com/
➤ Film "Pasupatinath Temple in Nepal - Cremation Ceremony".
https://www.youtube.com/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dobry komentarz to krótki komentarz! I ściśle na temat opublikowanych treści.