sobota, 21 grudnia 2019

Świecące obłoki śmierci


Tytuł tego wpisu brzmi romantycznie i tajemniczo, i to na pewno bardziej niż tytuł fabularyzowanego dokumentu "Obłoki śmierci - Bolimów 1915". Fizykom czy astronomom może się on kojarzyć ze śmiercią gwiazdy, po której zostaje mknący w przestrzeni kosmicznej świecący obłok - mgławica. Ale tu chodzi o zupełnie inne zjawisko, całkowicie ziemskie i... może prawdziwe, a może wymyślone dla sensacji? Jakiś czas temu rzucona na forum Gazeta.pl przez fale (a raczej... bałwany - hehehe) internetu, natknęłam się na pewien tekst, od którego dotarłam do artykułu Marzeny Żychowskiej z 2015 roku. Artykuł nosi tytuł "Tradycyjne cmentarze zagrażają żyjącym" i zasługuje na osobny post. Teraz jednak skupmy się na najbardziej lotnej części tekstu, czyli obłokach śmierci. Oto cytat: 

"Dodatkowym czynnikiem (...) było pojawienie się niezwykłego zjawiska świecących obłoków w Puszczy Niepołomickiej, a dokładniej na terenie zwanym Kozie Górki. Zjawisko to przyciągnęło uwagę nie tylko przypadkowych obserwatorów, ale także dziennikarzy radiowych i prasowych. Poświęcono temu również programy telewizyjne. Świecące obiekty wzbudziły wiele kontrowersji, gdyż zmieniały kształty, a także barwy począwszy od żółtej, czerwonej po kolor fioletowo-niebieski. Dodatkowo obłoki te poruszały się na wysokości jednego metra od ziemi oraz zbliżały i oddalały od ludzi. 
     Naukowcy wyjaśnili, że jest to zjawisko spalających się gazów, wydzielanych z ciał ofiar hitlerowskich egzekucji z lat 1942-1943. Łącznie zabito tam 1700 ludzi różnej narodowości. Obecnie w miejscu masowego grobu stoją dwa pomniki upamiętniające to tragiczne wydarzenie. 
   W przypadku masowych grobów ważnym faktem jest sposób grzebania zwłok. Najczęściej zmarli w takich okolicznościach byli chowani bez trumien, niezbyt głęboko, w piaszczystym podłożu, dającym się łatwo rozkopać. Są to więc warunki sprzyjające rozkładowi zwłok i ułatwiające przenikanie związków organicznych do środowiska. W dodatku negatywne oddziaływanie na środowisko potęguje duża ilość ciał pochowanych w jednym miejscu i czasie oraz występowanie w glebie związków metali, które pochodzą z naboi użytych do rozstrzelania ludzi. Związki metali przyspieszają rozkład zwłok i powodują szybsze przenikanie pierwiastków z ciała do środowiska. Z tymi metalami również łączy się fosfor, którego w ciele ludzkim jest ok. 1 kg. Znaczne ilości fosforu w miejscu masowego grobu po przedostaniu się do gleby w sprzyjających temu warunkach i po połączeniu się z wodorem zamieniają się w gaz. Kiedy taki gaz dostanie się do przypowierzchniowej warstwy atmosfery i wejdzie w reakcję z innymi związkami chemicznymi, również pochodzącymi ze zwłok ludzkich, następuje samozapłon. Z kolei jego konsekwencją jest spalanie gazów, które jest postrzegane przez człowieka jako świecący obłok. Ponadto w powietrzu występuje duża ilość fosforu w postaci gazowych związków fosforowodorowych, w szczególności tzw. fosforiaku. Jest to trujący gaz o rybim zapachu, wyczuwalny zmysłem ludzkiego powonienia." 


Fosforiak? Pierwsze słyszę... Rozpoczęłam więc studia chemiczno-historyczne i zmądrzałam, a teraz podzielę się z Wami swoją wiedzą. Zacznijmy od związku o wzorze PH3, czyli fosforowodoru - to właśnie nasz bohater, mający na drugie imię fosforiak. Pozbawiony domieszek gaz ten nie ma zapachu i jest silnie trujący (jego pochodne bywały stosowane jako broń chemiczna). Jest też łatwopalny - aczkolwiek temperatura samozapłonu wynosi 100°C. Gdy jest zanieczyszczony innymi związkami, np. difosfiną o wzorze P2H2, nabiera zapaszku psującej się ryby lub gnijącego czosnku i zapala się w temperaturze pokojowej. Tak więc duże ilości uwolnionego do gleby wapnia i fosforu pochodzącego ze szkieletów w masowych grobach są pierwszym krokiem w kierunku powstawania tych łatwopalnych gazów i wydzielania się na powierzchnię ich mieszaniny, która ulega samozapłonowi. 

Puszcza Niepołomicka przez całą II wojnę wrzała od walk partyzanckich. W jej lasach odbyło się wiele masowych egzekucji. Niemcy mordowali żołnierzy AK i Żydów. W Kozich Górkach pod Niepołomicami w sierpniu 1942 hitlerowcy rozstrzelali 700, a w grudniu 1943 dalszy 1000 osób żydowskiego pochodzenia "wyłuskanych" z południowej Polski. Ilość zakopanych w lesie zwłok musiała doprowadzić do produkcji dużych ilości fosforiaku. 

Kozie Górki pod Niepołomicami.
Pomnik wystawiony pomordowanym przez hitlerowców Żydom. 

Zjawisko świecących obłoków (noszącą naukową nazwę fenomenu ignis fatuus) dostrzegano w Kozich Górkach wielokrotnie. Na granicy lasu pojawiały się świetliste obłoki o średnicy około 30 cm, przybierając rozmaite kształty: sfer, cygar lub nieregularne. Pływały powoli tam i z powrotem na wysokości 1-2 metrów nad ziemią. Można je było zobaczyć zawsze gdy powietrze było wilgotne, nawet podczas deszczu - głównie w wiosenne i jesienne noce. Poświata płynęła z ich wnętrza, zmieniając barwy, ale najczęściej były złocisto-różowe. Kiedy obserwator zbliżał się do nich, odpływały i znikały wśród drzew (chyba, że był bardzo ostrożny i nie wywoływał ruchów powietrza). Obłoki nie przynosiły ciepła - były jak duchy. Wyobrażam sobie, jakiego stracha mieli świadkowie tego niezwykłego zjawiska! Proponowano różne wyjaśnienia: że są to chmary świecących owadów, zarodniki grzybów albo fosforyzujące bakterie, że to płonące wyziewy z ukrytych złóż gazu ziemnego, albo nietypowe ognie świętego Elma (czyli wyładowania elektryczne). 

Tak naprawdę fenomen ignis fatuus ludzkość poznała już dawno. Pierwsze zapisy o podobnym dziwolągu pochodzą z 1750 roku - zjawisko to otrzymało wówczas nazwę Jack'O'Lantern. Pisał o nim Szekspir, Newton i wielu innych. Obserwowano je w kilku miejscach świata, między innymi w Stanach Zjednoczonych i w Niemczech, zawsze nocą, o zmierzchu lub o świcie, zawsze nad bagnami, brzegami rzek albo cmentarzami. Świadkowie podawali różny czas świecenia tajemniczych obłoków: 10, 15 lub 90 sekund albo 15 minut. Ich średnica wynosiła zwykle około 10 cm, lecz zdarzały się też większe. Czasem się kurczyły, rozdzielały lub łączyły. Naukowcy podejrzewali bio- albo chemiluminescencją, większość jednak wskazywała na samozapłon gazów jako przyczynę dziwnego zjawiska. Chemicy proponowali różne składy samopalnych mieszanin gazów, które mogły powstawać spontanicznie w naturalnym środowisku. Wykonywali próby z ich samozapłonem i tłumaczyli występowanie różnych barw. Teraz wiemy, że byli bardzo blisko sedna. 

Masowe groby pod Niepołomicami wykopano w rejonie piaszczystych wydm o nazwie Kozie Górki. Rosnący wkoło las sosnowy z domieszką brzozy zakwaszał glebę, gdyż systematycznie rozkładały się na ziemi nowe partie sosnowych igieł i brzozowych liści. Podziemne wody spływały przez groby do jednego z dopływów Wisły, wypłukując z gliniastych partii gleby mnóstwo jonów - także pochodzących z rozkładu ciał i niszczenia pocisków użytych do rozstrzelania ofiar. Wiosną i jesienią poziom wód gruntowych wzrastał, a to powodowało nagromadzenie się różnych pierwiastków pod powierzchnią ziemi. Były to pierwiastki budulcowe ludzkiego ciała (wapń, fosfor, sód, potas, chlor, azot, siarka) oraz kadm i miedź pochodzące z amunicji. Opisany zespół pojawiających się okresowo warunków zapoczątkowywał powstawanie gazów, wśród których znajdowały się: wodór, alifatyczne węglowodory nasycone i nienasycone (w tym metan), siarkowodór i dwutlenek siarki, bromowodór i jodowodór, wreszcie - tak, zgadliście! - fosforowodór czyli fosforiak, a także difosfina. A gdy w powietrzu spotkały się wodór, fosforiak i difosfina, dochodziło do samozapłonu. 

Dlaczego świecące obłoki unosiły się na stałej wysokości nad ziemią? Gdy zapadał zmierzch i powietrze wysoko nad ziemią stygło, dochodziło do tzw. inwersji, podczas której cieplejsze - bo nasycone parą wodną uwolnioną z wilgotnej ziemi powietrze układało się w niższej warstwie niż to suchsze i zimniejsze. Obłoki płonących gazów ślizgały się po tej warstwie. Czyli wszystko się zgadza. Wygląda na to, że biologia i chemia "rozkminiły" problem i dowiodły, że tajemnicze świecące obłoki nie są fikcją dziennikarską. Co prawda jeszcze nie wszystko zostało wyjaśnione "co do atomu", ale z czasem na pewno nauka odpowie na wszystkie pytania. I wybaczcie, że tak Was nafaszerowałam wiedzą chemiczną (która może być Wam obca), ale wytłumaczenie jest proste: przedkładam chemię ponad historię :) 

Jeżeli kiedykolwiek uda się Wam ujrzeć na własne oczy ignis fatuus, nie myślcie od razu, że trafiliście na masowy grób. A w każdym razie niekoniecznie na ludzki grób, bo przyczyną zjawiska mogą być równie dobrze szczątki zwierząt albo jakieś chemikalia. Albo stare, śmierdzące bagna. 

©  Agata A. Konopińska

Źródła:
- J. Białek (2016) Wojenny dramat na uroczysku wśród drzew. W: https://dziennikpolski24.pl/
- J. Żychowski (2014) Conditions favouring the occurence of Ignis Fatuum phenomenon over a mass grave in Niepołomice (S Poland). Procedia - Social and Behavioral Sciences 120, 347 - 355.
- J. Żychowski (2008) Wpływ masowych grobów z I i II wojny światowej na środowisko przyrodnicze. Wydawnictwo Naukowe Kraków AP, Kraków 2008.


piątek, 20 grudnia 2019

Cmentarz-klejnot na Morawach

Na południowych Morawach, niedaleko Kromieryża, leży cicha, niepozorna wieś o nazwie Střilky. Zasadniczo nie warto do niej zbaczać - chyba, że ktoś jest zainteresowany perełką architektury cmentarnej, posadowioną na wzgórku w pobliżu kościoła. Perełką ową jest barokowy cmentarzyk, udostępniony do zwiedzania od 2008 roku, a od 2010 roku mianowany narodowym pomnikiem kultury Republiki Czeskiej. To unikat na skalę Europy: nigdzie indziej cmentarz z tego okresu nie zachował się w tak dobrym stanie, wraz z rzeźbami - dziełami XVIII-wiecznej sztuki.



Co mnie tam zaniosło? Trochę przypadek. Ostatnim etapem naszych rodzinnych europejskich wakacji 2018 były właśnie Morawy, zaś motyw przewodni w tej części wyprawy tworzyły jaskinie, winnice i kaplice czaszek. Na informację o cmentarzu w Střilkach (czy tak się to odmienia?) natknęłam się przypadkiem, układając plan szwendania się po Morawach. Sierpniowe upały spędzały nam sen z powiek i odbierały chęć do pieszych wycieczek, ale od czego jest samochód? No oczywiście, jest między innymi od tego, żeby pojechać nim na cmentarz w nikomu nie znanych, rozpalonych słońcem Střilkach. Bo nigdy jeszcze nie mieliśmy okazji przespacerować się po barokowym cmentarzu. 

Najlepszy widok na ów cmentarz, okolony charakterystycznym dla jego epoki murem, rozpościera się z góry, czyli z lotu drona. Nie byliśmy wówczas posiadaczami takiej zabawki, więc nie zamieszczę fotki własnej roboty. Jeżeli cztery koła poniosą mnie jeszcze kiedyś na Morawy, może uda mi się zrobić podobną... 


Historia małej nekropolii w Střilkach sięga I połowy XVIII wieku. Wieś należała wówczas do dóbr Antonina Petřvalskego z Petřvaldu. To on został "sponsorem" budowy cmentarza, która trwała od 1730 do 1743 roku. Pierwotnie zamierzał tylko zatrudnić rzeźbiarzy, by wzbogacili lokalny kościół w piękne posągi. Lecz wuj Antonina, który zapisał mu swój majątek, wyraził życzenie, by ten wybudował jeszcze przy kościele kaplicę grobową. I tak od rzemyczka do koniczka, powstał cały cmentarz, którego projektantem był prawdopodobnie architekt włoskiego pochodzenia Ignac Cirani von Bolleshaus z Kromieryża. 

Pod budowę przygotowano teren na łagodnym zboczu. Aby cmentarz znajdował się wyżej niż okolica, na stoku usypano wysoki taras ziemny. Pozwoliło to na skonstruowanie systemu odwadniającego i wentylującego miejsce pochówków, a to z kolei spowodowało, iż całkowity rozkład zwłok trwał zaledwie 7 lat. Przy takim "obrocie" można było chować następne pokolenia bez rozbudowy cmentarza. Zaleta to nie byle jaka, bowiem od wieków średnich Europa borykała się z przepełnieniem cmentarzy i problemem składowania wydobytych z ziemi ludzkich szczątków, które musiały ustępować miejsca nowym zwłokom. 

Założenie cmentarne przeistoczyło się w bogato zdobiony kompleks składający się z ozdobnego muru z podwójnymi schodami, kaplicy oraz 1856 m2 zmeliorowanej powierzchni grzebalnej. Poświęcenie cmentarnego gruntu odbyło się 12 maja 1743 roku. 



Największą atencją cieszy się dziś cmentarny mur na planie czworoboku z wyokrąglonymi i jakby wciśniętymi do środka rogami, ugarnirowany licznymi rzeźbami. Kamienny, masywny i widoczny z daleka, jest typowy dla baroku. Z uwagi na położenie cmentarza na pochyłości terenu, z przodu ma on wysokość 3 metrów, zaś po bokach i z tyłu ponad 3 razy tyle. Kamieniarz i rzeźbiarz posłużyli się piaskowcem, który co prawda nie jest tworzywem trwałym, lecz pozwolił przetrwać barokowej sztuce do dziś w całkiem niezłym stanie. Niestety, rzeźby, które możemy oglądać obecnie na cmentarzu, to tylko repliki. Część oryginałów o łącznej wartości miliona dwustu tysięcy koron została zrabowana, zanim cmentarz objęto opieką. To, co pozostało, trafiło w ręce restauratorów sztuki. Rzeźby są w większości dziełem Gottfrieda (albo Bohumira) Fritscha Morawskiego (1706-1750), który miał szczęście doskonalić warsztat pod okiem znanego wiedeńskiego artysty-rzeźbiarza George Rafaela Donnera. 

I tak na górnym podeście schodów przybyłych wita replika Anioła Śmierci pogrążonego w zadumie, nieobecnego duchem, nieomal bezwiednie podtrzymującego sporą urnę na prochy. To strażnik cmentarza. Podobne figury stoją przed kaplicą - te mają "etat" strażników grobów. 


Na szczycie muru umieszczono cztery pokryte reliefami kamienne wazy o symbolicznych nazwach Piekło, Niebo, Śmierć i Czyściec. Rzeźbiarz przedstawił na nich słynne sceny biblijne. Płaskorzeźby z Piekła są odwzorowaniem fresku Michała Anioła z Kaplicy Sykstyńskiej, zatytułowanego "Sąd Ostateczny". Po jednej stronie wazy łódź Charona spokojnie przewozi dobre dusze w zaświaty. Po drugiej - źle osądzeni spadają z krzykiem w otchłań. Niebo z kolei pęka w szwach od tłustych amorków. A śmierci nie trzeba przedstawiać. 




Na murze nie mogło też zabraknąć symboli cnót nadprzyrodzonych - Wiary, Nadziei i Miłości, ale nie chcę tu opisywać w detalach wszystkich rzeźb sztuka po sztuce (a jest ich w sumie około 30). Zdradzę tylko, że seria siedmiu grzechów głównych dostarczyła nam wiele radości. Wędrowaliśmy wzdłuż cmentarnego muru i nadawaliśmy personifikacjom owych grzechów własne tytuły, zaśmiewając się przy tym do rozpuku. Tu proszę: wybaczcie nam, wszyscy zgorszeni, bo nie był to wyraz lekceważenia śmierci ani spokoju pochowanych na cmentarzu ludzi, tylko raczej brak zrozumienia dla barokowych kanonów piękna, upstrzonych w dodatku porostami niczym liszajem. 




Pod kaplicą (która w sierpniu 2018 była w remoncie, więc nie udało nam się do niej zajrzeć) znajduje się przestronna krypta grobowa. Spoczywają tu w zakurzonych trumnach szczątki nielicznych przedstawicieli rodu Künburgów - właścicieli miejscowego zamku. Krypta, jak na krypty przystało, jest pomieszczeniem podziemnym, jednak dociera tu przez niewielkie okienka dzienne światło. To dlatego, że kaplica stoi na dziesięciometrowym nasypie. 


Na zakończenie jeszcze parę zdań o grobach ziemnych na cmentarzu w Střilkach. Pomyli się ten, kto będzie oczekiwał zabytkowych nagrobków i wyrytych na kamiennych płytach dat sprzed dwóch czy trzech stuleci. Wszystkie groby są dziećmi współczesności. Daty urodzin nieboszczyków mogą zahaczać o XIX wiek, ale daty zgonów to wiek XX i XXI. Zmarłych grzebie się tu niemal nieprzerwanie od XVIII wieku. Ciała szybko obracają się w proch dzięki mikroklimatowi, wytworzonemu przez system odwadniająco-napowietrzający. Pytanie tylko, gdzie podziewają się nagrobki poprzedników. 



Kilka lat temu oceniono, że pełna restauracja cmentarza wraz z kaplicą i jej wyposażeniem kosztowałaby około 10 milionów koron. Kolejne miliony pochłonęłoby odtworzenie ukradzionych posągów, które - jak ubolewa kustoszka cmentarza, pani Maria Skřítková - przepadły chyba na zawsze za granicą. Tymczasem skarb państwa skąpi funduszy. Niedawna wizyta ministra kultury w Střilkach przebiegała nader miło i interesująco, lecz nie przyniosła większych zmian (może poza tym, że ministerstwo dołożyło się trochę do remontu kaplicy). Na razie prace renowacyjne toczą się w tempie ślimaka. Priorytet mają sprawy techniczne, na przykład wymiana dachu kaplicy. Sztuka musi czekać. Gmina stara się, robi co może i płaci za co może. Pozyskiwanie pieniędzy z ruchu turystycznego niewiele daje. Barokową perełkę w Střilkach ogląda 2-3 tysiące ludzi rocznie, co przy symbolicznej cenie biletu nie daje nadziei. Ech - sic transit gloria mundi... 


"Perłowy" cmentarz w Střilkach można zwiedzać codziennie od kwietnia do października w godzinach 9:00-18:00. Jeśli ktoś chce wysłuchać opowieści przewodnika, musi kupić bilecik za parę koron. Wycieczki muszą zapłacić po 15 koron od osoby i 150 koron za wykład - o ile ceny te są jeszcze aktualne. Można zażyczyć sobie oprowadzania w języku angielskim, francuskim lub niemieckim. W małym kiosku można kupić pocztówki i ulotki.
©  Agata A. Konopińska

ŹRÓDŁA
- Blog Anny Ładuniuk (2018) post „Tanatoturystyka: Střílky, czyli barok na wiejskim cmentarzu”.
- Artykuł "Barokní hřbitov ve Střílkách": https://www.obecstrilky.cz/barokni-hrbitov-ve-strilkach
- Artykuł " Ukradené sochy jsou stále záhadou" (2014)
https://kromerizsky.denik.cz/zpravy_region/ukradene-sochy-jsou-stale-zahadou-20140924.html