poniedziałek, 4 września 2017

Wypłukana prawda o bieszczadzkich cmentarzach

Jezioro Solińskie, nazywane Bieszczadzkim Morzem, zna chyba każdy Polak – przynajmniej z podręcznika do geografii. Jest to największy w Polsce zbiornik zalewowy, utworzony na Sanie. W liczbach jezioro imponuje: ma 22 km2 powierzchni (jedna piąta Śniardw), 150 km linii brzegowej (2,5 razy tyle co Śniardwy) i do 60 m głębokości (3 razy tyle co Śniardwy i połowę tego co nasz rekordzista, Jez. Hańcza). W rzeczywistości tego ogromu nie widać, bo jezioro wije się niczym wąż i wcina się w ląd mnóstwem wąskich, krętych zatok o zalesionych brzegach.

Co było na tej ziemi, zanim spiętrzono wody Sanu? Zamieszkałe wsie ze stogami siana, krowami na pastwiskach i ogródkami warzywnymi. Aby wlać w doliny morze wody, wysiedlono ponad 3000 osób i rozebrano ponad 100 budynków wiejskich: domy mieszkalne, zabudowania gospodarcze, cerkwie i kościoły, szkoły, PGR-y. We wrześniu 1967 r. woda zalała wszystko. Znikły wsie, pola i łąki. No i… cmentarze. Bo przecież tam, gdzie żyją ludzie, muszą być miejsca pochówku.

W latach 80. woda wyrzuciła na brzeg w Zatoce Victoriniego ludzką czaszkę i parę innych kości. Potem zdarzało się to jeszcze kilka razy. Te wymyte kości stały się bardzo istotnym elementem historii Henryka Victoriniego, sławnego bieszczadnika-pioniera, który w latach 50. XX w. osiedlił się we wsi Sokole. Szybko jednak okazało się, że wieś będzie zalewana i trzeba było przeprowadzić rozbiórkę zabudowań. Victorini pracował przy rozbiórce tamtejszego pałacyku, w którym mieszkał, a z odzyskanych materiałów planował postawić sobie później dom nad zatoką, która pojawiła się na miejscu Sokola po spiętrzeniu wody. Władze komunistyczne nie chciały mu wydać zgody na budowę, obawiając się, że zechce doprowadzić do swojego gospodarstwa drogę albo, nie daj Boże, prąd. Victorini pisał do samego Gomułki, aż w końcu KC PZPR zapaliło mu zielone światło. Upragniony dom na odludziu stanął i wtedy właśnie zatoka otrzymała swoją dzisiejszą nazwę. Niestety, spokoju nie było…

Latem 2000 r. woda wypłukała ze skarpy ludzkie kości. Szczęki, miednice, piszczele i fragmenty czaszek osiadły na brzegu. Victorini zebrał je i zakopał po drugiej stronie zatoki. Potem rzecz się powtarzała. Victorini grzebał szczątki i zapalał zmarłym świeczki, aż ściągnął na siebie gromy. Niewygodnej prawdy nie chciano przyjąć do wiadomości. Prasa napadała na Victoriniego pod każdym możliwym pretekstem. Bieszczadnik naraził się w międzyczasie rajdowcom, nie zezwalając na jeżdżenie samochodów terenowych po jego włościach. Gazety pisały o nim źle. Wreszcie sprawą wypłukanych kości zainteresował się Sanepid i władze lokalne postanowiły przeprowadzić ekshumację zalanego cmentarza. W 2009 r. Victorini sprzedał swój majątek nad zatoką i przeniósł się w inny zakątek Bieszczadów.

Informacji na temat zalanych przez Jezioro Solińskie cmentarzy w Internecie można znaleźć tylko strzępki, a i tych jak na lekarstwo. Nie można się dowiedzieć, czy ostatecznie przeprowadzono zapowiedzianą ekshumację wypłukanego cmentarza z Sokola. Media milczą albo naginają rzeczywistość, a ludzie szepczą tak cicho, że nie słychać, więc pozostaje tylko zasięgnięcie języka na miejscu. Niestety, swoją szansę przegapiliśmy, bo o bieszczadzkich zalanych cmentarzach dowiedzieliśmy się dopiero po powrocie z wakacji. W Internecie kopałam przez całą noc, lecz nie udało mi się zbyt wiele wyjaśnić.

Na portalu turystyka.wp.pl znalazłam notatkę, że nad Zatoką Victoriniego po opadnięciu wody wskutek suszy i remontu zapory odsłoniły się nagrobki oraz typowe dla kultury wołoskiej kapliczki starego cmentarza łemkowskiego z Sokola. A dlaczego szczątki ludzkie pozostały w ziemi, skoro było wiadomo, że buduje się zapora i wsie będą likwidowane? Budowa zapory ruszyła w r. 1960, kiedy ludność łemkowska (i inna nie-polska) była już od co najmniej 10 lat wysiedlona z Polski w ramach akcji „Wisła”. W czasie trwania prac budowlanych Wojsko Polskie miało przygotować dno przyszłego jeziora, tj. zabezpieczyć je biologiczne, przenosząc cmentarze z wyznaczonego terenu na suche miejsca. Lecz nie wykonało tego zadania w całości, a może w ogóle „po łebkach”. O ekshumację i pochówek w nowych miejscach szczątków Polaków zadbały ich rodziny. Ale o szczątki pochowanych tu Ukraińców nikt się nie upomniał. Dlatego zostały w ziemi i teraz… straszą.

W Bieszczadach kryje się wiele tajemnic i ludzie opowiadają różne legendy. Jedną z nich jest legenda o „trupiej plaży:” w Zatoce Victoriniego. Legenda powinna mieć w sobie zarówno coś z prawdy, jak i z fantazji. W Internecie można przeczytać, że:

„Po prawej, rzadko uczęszczanej stronie zalewu znajduje się niewielka zatoka, przez żeglarzy zwana Zatoką Victoriniego. Plaża wokół niej pokryta jest dziwnymi kwadratowymi i prostokątnymi kamieniami. Nie ma wątpliwości - to stare zniszczone nagrobki, niektóre w bardzo charakterystycznym dla kultury łemkowskiej kształcie kapliczki. Wokół nich walają się gałęzie i wszelkie naniesione przez wodę śmieci. Między gałęziami dostrzec można stare, zbrązowiałe ludzkie kości. W pierwszej chwili są trudne do rozpoznania. Jest ich tu mnóstwo. Zalegają na plaży na przestrzeni conajmniej trzystu metrów. Na jednym z nagrobków ktoś urządził miniwystawę gnatów. Obok piszczeli i kości udowych na kamieniu spoczywa bezzębna ludzka szczęka. Kilka metrów dalej znajdujemy fragment pokrywy czaszki, dwie połowy kości miednicy, ludzkie kręgi.” 

Czy to właśnie taka legenda? Nie wiem. Natomiast mogę wspomnieć o innym koszmarnym wydarzeniu związanym z zalanymi przez Bieszczadzkie Morze cmentarzami. W 1990 r. w Polańczyku wędkarze dostrzegli pływające w wodzie przy brzegu zbutwiałe trumny i krzyże. Po uważniejszym przyjrzeniu się owemu zjawisku stwierdzono również obecność ludzkich kości, rozproszonych i noszonych przez fale tam i z powrotem. Wybuchła afera. Wiadomo było, że na terenie zalanym przez Jezioro Solińskie znajdowało się pięć cmentarzy (w Sokolu, Wołkowyi, Teleśnicy, Solinie i Chrewcie). Mówiono, że zostały ekshumowane, a w Internecie można natrafić np. na wypowiedź świadka tej ekshumacji. Inna sprawa, że są też podobno świadkowie wybiórczego przeprowadzania ekshumacji, bez należytej staranności i bez dezynfekcji.

Maciej Wełłyczko pisze w swoim artykule:

„Cała trupia plaża wraz z górującym nad nią cmentarnym wzgórzem stała się terenem prywatnym oznaczonym stosownymi tablicami. Starych ukraińskich cmentarzy po prostu nie ma w wykazie cmentarzy, choć figurują na każdej starszej mapie. Ich obszar został sklasyfikowany jako grunty rolnicze lub leśne, więc władze gminy Czarna nie widziały żadnych przeszkód, by ktoś na wspomnianym terenie mógł hodować rasowe holenderskie krowy. Podobnie jest w innych rejonach Bieszczadów. Sądząc z map pod powierzchnią Soliny są jeszcze co najmniej trzy inne cmentarze. Z relacji budowniczych zalewu wiadomo, że zwłoki na pewno nie zostały wcześniej ekshumowane. Cmentarzy sprzedanych prywatnym osobom jest z pewnością więcej".

A oto inny cytat, ze strony opisującej Solinę i okolice pod kątem atrakcyjności turystycznej:

„W roku 2010 kąpieliska były dwukrotnie zamykane przez Sanepid z powodu zatrucia wody bakteriami pochodzenia kałowego. Bakterie coli, salmonelli obecne były szczególnie w Solinie, Polańczyku, Wołkowyji i Chrewcie. Niestety wszędzie tam ścieki spuszczane są do jeziora oraz rzek do niego wpadających. Spadek liczby turystów z tego powodu widoczny był szczególnie w latach 2012-2014. Ponieważ bakterie fekalne są groźne dla człowieka a zakażenie nimi może prowadzić do poważnych schorzeń, warto upewnić się co do czystości danego miejsca wybierając go na wypoczynek. W owym roku 2010 trudno przypuszczać, aby bakterie obecne były w wodzie tylko dwukrotnie. Turyści kąpali się w nich po prostu przez całe lato, gdyż szambo spływa do jeziora cały czas a nie tylko podczas kontroli. Sytuacja taka ma miejsce od kilku lat, obecnie jedynie narasta. Zgodnie z obowiązującymi wymogami właściciel/dzierżawca kąpieliska ma obowiązek oznakować kąpielisko tablicą, na której muszą znaleźć się m.in. bieżąca ocena jakości wody w kąpielisku, informacja o zakazie kąpieli i innych zaleceniach, ogólny opis wody w kąpielisku, sporządzony w oparciu o profil wody w przedstawiony w języku nietechnicznym. Ponadto Organizator zobowiązany jest do wykonania badań jakości wody w ramach kontroli wewnętrznej. (…) Wspomniana sytuacja nie dotyczy całego jeziora, ani całej linii brzegowej wymienionych miejscowości o czym również warto pamiętać, co nie zmienia faktu, że ścieki lecą do jeziora nadal a ludzie się w nich kąpią, tylko o tym nie wiedzą.”

Czyż zbieżność faktów nie jest uderzająca? Właśnie w tych miejscowościach, gdzie woda na kąpieliskach zawierała „fekalia” i „ścieki”, kiedyś znajdowały się cmentarze… Jak więc widać, prawda jest nadal ukrywana. A ludzie sobie pływają w zalewie.

Na blogu „Moje Bieszczady” w poście o Jeziorze Solińskim można przeczytać:

„W opracowaniu Elektrownia wodna Solina – roboty końcowe z marca 1970 r. zostało napisane, że na terenach zalanych znajdowały się trzy cmentarze – nie pięć: Solina, Wołkowyja i Teleśnica i grzebowisko zwierząt w Solinie. Szczątki zwierząt uległy spaleniu a cmentarze ekshumowane. Tereny zagród, grzebowiska zwierząt i cmentarzy zostały zdezynfekowane pod okiem służb sanitarnych.”

Hmmm… według mojej wiedzy pierwsze w Polsce grzebowisko dla zwierząt powstało w 1991 r. Chyba, że chodzi tu o jakieś nielegalne grzebowisko… Ale tak czy inaczej, prawdopodobnie mamy tu do czynienia z kreowaniem rzeczywistości w dokumentach. W opracowaniu problem starano się umniejszyć, żeby wyciszyć niepokoje. Autorzy opracowania każą nam myśleć, że cmentarzy było niewiele, pływające w Solinie kości należą do zwierząt, a ekshumację i dezynfekcję przeprowadzono.

Na koniec jeszcze coś z naszej wakacyjnej kroniki. W jednej z bieszczadzkich wsi-widm zamieszkaliśmy na trzy tygodnie w czasie wakacji 2017 r. Jej nazwa (Chrewt) przetrwała, lecz dzisiaj oznacza maleńką osadę turystyczną, składającą się z postkomunistycznego ośrodka wczasowego, kilku domków do wynajęcia, pola namiotowego, sezonowego sklepu i baru oraz przystani z wypożyczalnią sprzętu wodnego. Gdy tam byliśmy, wodę z Zatoki Potoku Czarnego wypiły koszmarne upały i oczom wczasowiczów ukazały się pokłady dość obrzydliwego mułu. Tak więc – pomimo, iż spragnieni kąpieli – nie wchodziliśmy w Chrewcie do jeziora. I, jak widzę, bardzo dobrze, że tak się stało. Nie chciałabym kąpać się razem z resztkami zwłok z chrewskiego cmentarza.

Muszę jednak z ciężkim sercem wyznać, że wzięliśmy długą kąpiel w Zatoce Victoriniego. Po przejściu kilkunastu kilometrów przez góry, tonąc po kolana w leśnym błocie i łykając z każdym oddechem natrętne owady, byliśmy zupełnie zmarnowani. Jedyną rzeczą, o jakiej marzyliśmy był kontakt rozpalonego ciała z wodą. I woda się nam objawiła!


Zrzuciliśmy więc z siebie ubrania na pustej, nieco zaśmieconej plaży nad Zatoką Victoriniego i wskoczyliśmy do wody. Chociaż była płytka, a muł podnosił się z każdym ruchem, kąpiel odbieraliśmy jako cudowną i przywracającą siły. Nie mieliśmy pojęcia, jakie „kwiatki” wiązały się z tym miejscem. Teraz serce mi staje na myśl, że kąpaliśmy się… na cmentarzu.


Kąpaliśmy się też wiele razy w pobliżu Wołkowyi oraz Soliny. 


©  Agata A. Konopińska

ŹRÓDŁA
- Marta Sanocka (2016) Z historii podkarpackiej gospodarki… Budowa zapory w Solinie: https://www.ppg24.pl/
- Barnaba Mądrecki (2013) Nieodkryte Bieszczady istnieją naprawdę. https://books.google.pl/books
- Maciej Wełłyczko (2011) Kąpiel z czaszką - czyli co kryje Zatoka Victoriniego: http://www.twojebieszczady.net/
- Ewa Standzoń-Gierak (2011) Polańczyk Zdrój: https://turystyka.wp.pl/
- Solina w Bieszczadach – ciekawostki: http://mojebieszczady.blogspot.com/