poniedziałek, 4 stycznia 2016

Cudze chwalicie, swego nie znacie

Dzisiaj tylko link do interesującego artykułu etnograficznego na temat obrzędów pogrzebowych na Lubelszczyźnie, a razem z linkiem krótkie wprowadzenie w temat.



Żeby dowiedzieć się czegoś ciekawego czy nawet trochę szokującego na temat śmierci i pogrzebu, nie trzeba szukać koniecznie w etnografii ludów z Filipin, Amazonii czy Kaukazu. Słowianie też "wymyślili" wiele obrzędów przeprowadzanych w związku z umieraniem i pochówkiem. Jeżeli ktoś chce wiedzieć, dlaczego w Polsce przy oczekującym na pogrzeb ciele zmarłego stawiano krzesło,  dlaczego zmarłego chowano bez butów, za to z jego obciętymi paznokciami, a do trumny sypano piasek, albo czemu po śmierci bliskiego zrywano w domu dach, niech przeczyta ten artykuł. Jeżeli ktoś potrzebuje informacji, w jaki sposób prawidłowo poinformować ludzi o śmierci członka ich społeczności, zaś pszczoły zawiadomić o śmierci opiekującego się nimi pszczelarza, albo jak z pomocą zmarłego uleczyć kogoś z alkoholizmu, niech artykuł ów przestudiuje koniecznie. Czy te wszystkie zwyczaje są nadal żywe? Wszystkie na pewno nie. Lecz ich cząstka zachowała się do dziś nie tylko na Lubelszczyźnie, ale w ogóle na terenie całego kraju.  

Po przeczytaniu wspomnianego artykułu patrzę na pewne sprawy inaczej. Moja rodzina nie pochodzi w prawdzie z Lubelszczyzny, tylko z Kielecczyzny, lecz wobec powszechności pewnych obyczajów nie ma to znaczenia. Kiedy po chorobie zmarła moja babcia, a stało się to pewnego wieczoru w naszym domu, tata zamknął jej oczy. Byłam wtedy małą dziewczynką i naiwnie sądziłam, że robi się tak po to, by zmarły wyglądał po prostu jak osoba śpiąca. Ale to nie tak! Gdyby ojciec tego nie zrobił, babcia mogłaby rzucić urok na kogoś z nas, żyjących, i zabrać go ze sobą...

Z kolei mama zatrzymała zegar. Czy po to, by wskazówki zastygły "na pamiątkę" godziny śmierci? Otóż nie. Zatrzymanie zegara oznaczało koniec ziemskiego życia babci i rozpoczęcie przez nas żałoby. Gdyby zegar nadal tykał, dusza babci odczuwałaby niepokój, zastanawiając się, czy aby na pewno tam na ziemi ktoś po jej odejściu płacze. Jednak rodzice po śmierci babci popełnili  pewien błąd. Polegał on na tym, że przy jej ciele nikt głośno nie lamentował. W domu panowała zupełna cisza, a później, na pogrzebie, pełny spokój. Stąd moja obawa, że dusza babci nie zaznała zbawienia.  

Potem rodzice złożyli babci ręce jak do modlitwy. Babcia nie była osobą gorliwą w swej wierze, a podejrzewam, że z jej wiarą mogło być w ogóle krucho - w każdym razie w godzinie śmierci odrzuciła propozycję spotkania z księdzem. W moim domu w ogóle nie poświęcało się zbyt wiele uwagi jakimkolwiek modlitwom. Ręce babci zostały więc złożone w ten charakterystyczny sposób (dłoń w dłoń) po to, by babcia nie pożądała już żadnych przedmiotów ziemskich. Dzięki temu nie musieliśmy jej niczego oddawać...

Wezwany do stwierdzenia zgonu lekarz podwiązał babci skrawkiem bandaża opadającą szczękę - i znów nie chodzi tu o nadanie zmarłej osobie mniej strasznego wyglądu, tylko o to, że mając otwarte usta, zmarły mógłby zawołać kogoś z żyjących. Tak więc świadomy rzeczy lekarz ochronił nas - tatę, mamę, mnie i mojego brata - przed przedwczesnym odejściem w zaświaty ;)

Ciało babci zostało obmyte, a woda po obmyciu została wylana do sedesu - czyli tam, gdzie nikt nie chodzi i gdzie niczego się nie uprawia. Poprawność takiego postępowania polegała na tym, że od tej chwili dusza babci nie mogła ani nękać nas, ani też niszczyć żadnych naszych plonów (czyli na przykład kompotów czereśniowych i grzybków marynowanych w słoikach). Gdyby w naszej rodzinie był jakiś alkoholik, można by było dać mu tę wodę do wypicia, by pomóc mu w wyzbyciu się nałogu...

Potem ciało babci czekało przez kilka dni w domu na wywiezienie do Kielc. W tym czasie w całym domu były szeroko pootwierane okna. Czy to z powodu zapachu rozkładającego się ciała? Nie, nie tylko. Owszem, z pokoju babci sączyła się charakterystyczna, słodkawa woń, lecz była to jesień nie lato, więc rozkład postępował powolutku. Ale najważniejsze było, jak mniemam, to, że dusza babci mogła swobodnie wyfrunąć w przestworza. Przy czym bardziej chodziło tu o nas niż o babcię - nie chcielibyśmy bowiem, by babcina dusza pętała się po domu i nas straszyła.

W końcu do domu wniesiono trumnę. Pamiętam odgłos młotków zabijających ją gwoździami. Babcię wyniesiono z domu jak należy, nogami do przodu - dzięki temu jej dusza nie mogła już powrócić między nas.

Ale czy na pewno nie powróciła? Czy rodzice zadbali o dopełnienie wszystkich wobec niej powinności? O tym nie jestem przekonana. Potem spałam przez wiele miesięcy na tapczanie, na którym chorowała i w końcu umarła babcia. Chcąc-nie-chcąc wpadałam w dołek, który w nim wygniotła. I za każdym razem, gdy znalazłam się w dołku, ogarniały mnie straszne myśli, albo śniły się złe sny... 


©  Agata A. Konopińska

(Wykorzystano rycinę Marka Sawy "Czuwanie przy zmarłym" będącą własnością Ośrodka "Brama Grodzka - Teatr NN" oraz zdjęcia własne, tj. autorstwa ARK, z cmentarza w Nowych Brusach na Lubelszczyźnie.)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dobry komentarz to krótki komentarz! I ściśle na temat opublikowanych treści.