środa, 18 listopada 2015

Freak z Kutnej Hory

To było dawno, dawno temu… Rok bodajże 1995… O Kutnej Horze, mieście w Czechach, dowiedziałam się od… Nowozelandczyka, który przyjechał do Europy specjalnie po to, by odwiedzić tamtejszą Kaplicę Czaszek. Internet nie był wtedy jeszcze aż tak zwykłą i powszechną rzeczą jak dziś, a jeśli nawet powoli docierał pod strzechy, to w każdym razie ja nie miałam nawyku w nim szperać z byle powodu. Dlatego uznałam, co następuje: jeżeli z Nowej Zelandii warto jechać do Kutnej Hory, to z pewnością warto i z Warszawy. I nie dumając wiele nad tą decyzją, pojechałam. Na wszelki wypadek z mężem, żeby miał kto mnie ratować, jeżeli doznam wstrząsu.

Sama w sobie Kutna Hora jest miastem atrakcyjnym turystycznie z powodu swej szlachetnej starówki z pięknym kościołem Św. Barbary. Ale gdy byłam tam po raz pierwszy, nawet nie zajrzałam na stare miasto. Znalazłam autobus jadący do położonej na peryferiach dzielnicy Sedlec i przebierając nogami z niecierpliwości jechałam, jechałam, aż wreszcie wysiadłam przed cmentarzem okalającym zabytkowy kościół Wniebowzięcia Marii Panny. Obok kościoła znajduje się kaplica cmentarna Wszystkich Świętych, niepełniąca funkcji sakralnych i raczej niepozorna. Ale za to co w sobie kryje!


Kaplica Wszystkich Świętych czyli Sedleckie Ossuarium - po lewej (biała).

Kaplicę tę, zaliczaną przez niektórych do najstraszniejszych miejsc świata, nazywa się Sedleckim Ossuarium. Udekorowana jest cała ludzkimi kośćmi. Ozdoby i napisy na ścianach, girlandy na żebrach sklepienia, żyrandol, monstrancje – wszystko to zrobione jest z ludzkich, było nie było, szczątków. Poza kośćmi jest tam niewiele innych elementów wystroju, jedynie kilka obrazów i kilka tłustych drewnianych amorków. Amorki są tylko z pozoru niewinne - każdy z nich trzyma na okrągłym kolanku niekompletną i prawdziwą ludzką czaszkę!


Pamiętam to jak dziś. W drzwiach kaplicy płacimy za bilety. Kobieta wręcza nam ulotkę z opisem w języku polskim (mają je tam chyba we wszystkich językach Wieży Babel). Schodzimy po schodkach do zimnej, podziemnej niszy. Naszą uwagę od razu przykuwa ogromny żyrandol. Jest bardzo oryginalny i ma bogatą formę – podobno zrobiono go ze wszystkich kości ludzkiego szkieletu.


Rzeczywiście, łatwo dostrzec różne znane elementy. Na pierwszy plan wysuwają się okazałe róże z łopatek, podtrzymujące czaszki z umocowanymi na kościach ciemieniowych lichtarzami na świece. U dołu zwieszają się girlandy z kręgów kręgosłupa i chyba kości przedramienia. Ale najwięcej emocji wywołują podtrzymujące owo arcydzieło łańcuchy, w których każde ogniwo składa się z dwóch połówek – żuchw. Większość zębodołów jest pusta. To dobrze, bo zęby mogłyby spadać na głowy zwiedzających… 

W górnej części żyrandola widać zestaw kilkunastu kości krzyżowych z wielce ozdobnymi dołeczkami. Są kości udowe i kości ramienne z okrąglutkimi główkami. Są i czaszki – ale nieco schowane, by swoją bulwiastością nie zakłócały harmonii i proporcji.

A gdzie są żebra? Kości palców? Kości stępu? Obojczyki? Nie wiem. Od zadzierania głowy i wyszukiwania zesztywniał mi kark. Spaceruję w kółko. Rozglądam się dokoła. Widzę kostny krzyż na ścianie nad wejściem.


W niszach po obu stronach dwa ułożone z kości kielichy otoczone girlandami z czaszek i piszczeli.


Jest też napis z kości: „1870, F. Rint z Česke Skalice”. Do napisu ekscentryczny twórca użył sporo żeber, kości palców i obojczyki. W dużym „C” są dwie bezzębne żuchwy. To jego podpis.


Po środku kaplicy na czterech stolikach stoją dziwaczne, smukłe wieże z blachy, ozdobione ornamentami z pozbawionych żuchwy czaszek i piszczeli. Na ich wierzchołkach siedzą drewniane, kolorowe amorki. Ki diabeł? Co to ma być?


Ołtarz we wnęce jest „normalny”, z Chrystusem na krzyżu. Po bokach kostne monstrancje, jednocześnie zachwycające i przerażające. 


Z czterech stron kaplicy osłonięte kratami spoczywają cztery hałdy luźnych kości, głównie czaszek i kości kończyn. Z ulotki dowiadujemy się, że mają one symbolizować niezliczone zastępy istot przybywających na Sąd Ostateczny. Nad piramidami kości wiszą wielkie jak młyńskie koła drewniane korony – to z kolei symbol potęgi Królestwa Niebieskiego, w którym zjawią się tylko sprawiedliwi. Wobec śmierci wszyscy są równi, ale już wobec Boga – nie.



Nad jedną z piramid zawieszono duży, ułożony z kości herb Schwarzenbergów. Drobniejsze kości długie, poukładane równiutko, tworzą tło i ramy, większe i różnokształtne przedstawiają herbowe treści. Nie sposób nie zauważyć ptaka (a właściwie jego szkieletu) dziobiącego oczodół ludzkiej czaszki. To kruk wydziobujący oko Turkowi, umieszczony w herbie na pamiątkę zwycięstwa Schwarzenbergów nad Turkami w bitwie pod Rabem z 1591 roku. Na zwykłym, kolorowym herbie również jest ten motyw, ale wykonany z kości robi dużo większe wrażenie.



Wzdłuż wolnych ścian ustawiono gabloty z czaszkami uszkodzonymi podczas wojen husyckich. Na podstawie rodzaju uszkodzeń można zgadywać, czym zadano śmiertelny cios: cepem, piką, a może widłami. Fajna zabawa, nie ma co!

W gardłach nam zaschło. Chcemy wyjść z kaplicy i jednocześnie nie chcemy. Poszłoby się jeszcze do krypty pod kaplicą, gdzie śni swoje wiekuiste sny 15-tu bogatych mieszczan z Kutnej Hory. Zapewne zostały z nich same kości… Ale do krypty się nie schodzi. Wynurzamy się z podziemi na cmentarz, słońce świeci, ptaszki śpiewają… Jednak nic nie jest już takie samo jak było przedtem. Z trudem przełykamy ślinę i zaczynamy uważnie, wiersz po wierszu i akapit po akapicie, czytać ulotkę. Kto, na Boga, i dlaczego zrobił taką kaplicę?

Historia Kaplicy Czaszek w Kutnej Horze jest następująca. Mniej więcej od wczesnego wieku XII w Kutnej Horze (a dokładnie – we wsi Sedlec) zaczął działać zakon cystersów. Jeden z tamtejszych zakonników odkrył ponoć w okolicy rudy srebra, co spowodowało wzrost zainteresowania Kutną Horą i duży napływ ludności. Miasto się wzbogaciło. W XIII wieku wybudowano w Sedlcu kościół Wniebowzięcia Marii Panny. Obok postawiono kaplicę. A wokół kościoła i kaplicy zaczął, jak to standardowo bywało, rozrastać się cmentarz. Gdy opat klasztoru sedleckiego pod koniec XIII wieku rozsypał na owym cmentarzu garść ziemi z Golgoty, cmentarz stał się ziemią świętą, w której wszyscy chcieli być ułożeni na spoczynek wieczny. Grzebano więc szlacica za szlachcicem, i nie tylko z Czech – również z innych krajów, nawet tak dalekich jak Belgia. Naturalne (czy może raczej: normalne) zgony robiły swoje, zaś epidemie i wojny znacznie podbijały śmiertelne statystyki. Ofiary pomorów i bitew były grzebane na sedleckim cmentarzu, a po wojnach husyckich w XV wieku zaczęło drastycznie brakować miejsca. By grzebać nowe ciała, trzeba było przebudować cmentarz, a to wymagało wykopania starych kości. Wydobyte z ziemi kości składano wokół kaplicy, a potem także w niej. I kto wie, czy narodziłoby się w ogóle sedleckie ossuarium, gdyby nie pewien ślepy mnich, który – nikt nie wie z jakich pobudek i w jakiej intencji – ułożył z tych kości sześć ozdobnych stosów. Było to w 1511 roku, a legenda głosi, że po skończeniu pracy mnich odzyskał wzrok. Kolejnym istotnym wydarzeniem było wydanie w roku 1784 przez panującego w Czechach Józefa II Habsburga edyktu o likwidacji wszelkich klasztorów. Dobra sedleckie nabyli wówczas Szchwarzenbergowie z Orlika, część potężnego arystokratycznego rodu czesko-austriackiego. Postanowili oni doprowadzić majątek do świetności. Pod koniec XIX wieku zatrudnili rzeźbiarza Józefa Rinta z Czeskiej Skalicy, by zajął się wystrojem kaplicy. Wieść niesie, że inspiracją dla Rinta były owe piramidy z kości, wzniesione prawie trzy wieki wcześniej przez pomysłowego mnicha. Dwie z nich zostały rozebrane, zaś kości – oryginalne tworzywo plastyczne - poddano dezynfekcji i bieleniu w wapnie. Z nich artysta wykonał cały wystrój kaplicy z żyrandolem na czele. Jego artystyczne zapędy doprowadziły do powstania jednej z najupiorniejszych kaplic na Ziemi. Według pewnych wyliczeń kaplica stała się wspólnym grobem około 40 tysięcy ludzi. Pozostałe zaś kości, niewykorzystane podczas renowacji kaplicy, zostały zakopane we wspólnej mogile na cmentarzu. Ot, i cała historia…

Mówi się, że Kaplica Czaszek w Sedlcu to dzieło z gatunku memento mori. Że ma nam przypominać o równości wszystkich wobec śmierci, o przemijaniu fizyczności i nieprzemijaniu duchowości, i o cenie wieczności. Ale tak się mówi zawsze wtedy, kiedy chce się za pieniądze pokazywać ludzkie szczątki zgromadzone i poukładane w jednym miejscu przez jakiegoś szaleńca. Mnie się wydaje, że w tym wypadku doszło do pozostawienia swobody twórczej komuś o… nie, nie szukajmy eufemizmów… po prostu freakowi z Czeskiej Skalicy, co to w ludzkich szczątkach ujrzał klocuszki, z których można poukładać różne wzorki. I bawił się tymi klocuszkami, różne wzorki układał, a z tych o mniej ciekawych kształtach zrobił cztery hałdy pod czterema ścianami kaplicy i nadał im religijną symbolikę. Inna sprawa, że ten półślepy mnich też musiał być niezłym freakiem. Wyobrażam go sobie woniejącego pleśnią i rozkładem, w czarnej szacie z kapturem, z bielmem na oku, mamroczącego pod nosem jakieś tajemnicze formułki i noszącego kości w tę i z powrotem, by usypać z nich góry. I jeszcze jedno: freakiem mógł być wcale nie pan Rint, tylko jego zleceniodawca. Popaprany, znudzony bogactwem arystokrata postanowił pobawić się w architekta wnętrz i ulepił zarys niezdrowego projektu, który potem ubrał w detale i przeistoczył w rzeczywistość wynajęty za niezłą kasę artysta z Czeskiej Skalicy.

Cóż… nie dowiemy się pewnie, co w cmentarnej trawie piszczy. Lecz jakakolwiek by nie była prawda o twórcy czy jego zleceniodawcy – kaplica jest nieziemska. Będąc np. w stolicy Czech warto zrobić sobie jednodniową wycieczkę. Tylko, moi drodzy, memento: stanie się coś dziwnego, będziecie chcieli tam wrócić! Ja wracałam już dwa razy i czuję, że będzie tych powrotów więcej. Za każdym razem niby chcę to po prostu komuś pokazać… ale czy na pewno tylko o to chodzi? Może to powrót w miejsce traumy? A może coś jeszcze innego... 

Strona ossuarium jest TUTAJ.

©  Agata Anna Konopińska

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dobry komentarz to krótki komentarz! I ściśle na temat opublikowanych treści.