niedziela, 29 listopada 2015

My jesteśmy kanibale: lud Wari

My jesteśmy kanibale, hop-sa-sa, hop-sa-sa!
Nie brzydzimy jeść się wcale, hop-sa-sa, hop-sa-sa!
Jemy główki, nóżki, flaczki, oj-tak-tak, oj-tak-tak!
Wysyłamy krewnym paczki, co za smak, co za smak!


Pogłębiłam i poszerzyłam swoją wiedzę o ludach uprawiających kanibalizm. Dzisiaj będzie o amazońskim ludzie Wari’, określanym czasem jako ostatni kanibale na Ziemi (chyba niesłusznie, co wyjaśnię w przyszłych postach na temat kanibalizmu).

LUD WARI’ Z AMAZONII

W siedmiu wioskach, w sercu dżungli brazylijskiej, żyje lud zwany Wari’ (w języku plemiennym „wari” oznacza „my”). Wari’ uznawani są za jeden z ostatnich, jeżeli nie ostatni lud na ziemi, który zaprzestał kanibalizmu. Jeszcze w XX wieku Wari' praktykowali go na dwa sposoby: jako egzokanibalizm (zjadali swych wrogów) oraz jako endokanibalizm (jedli ciała swych zmarłych). Co ciekawe, obrzędy pogrzebowe rozpoczynały się jeszcze przed śmiercią głównego bohatera ceremonii. Zwykle była to osoba poważnie chora, a jej rychła śmierć była już wydarzeniem pewnym. Rodzina owej osoby wszczynała żałobny lament i wznosiła pieśń z wieloma zwrotkami, w której każdy żałobnik musiał przedstawić swe wspomnienia związane z umierającym. A gdy już się stało, co się miało stać, wszyscy ściskali i całowali zmarłego, i znowu śpiewali tę samą pieśń.

     Potem członkowie rodziny dzielili się na krewnych i powinowatych, by rozdzielić obowiązki. Krewni mieli za zadanie zorganizować pogrzeb, zaś powinowaci – przeprowadzić go. Przygotowaniem zwłok miał się zająć krewny, który żył w innej wiosce, i który o śmierci członka rodziny dowiedział się od osób spowinowaconych ze zmarłym.
Wzdęte wskutek rozkładu ciało zmarłego wojownika czeka na poćwiartowanie i upieczenie.
Osoby odprawiające rytuał noszą na głowach pióra ary (rys. Wem Quirio').

Ciało zmarłego musiało czekać, aż wszyscy zjadą się na pogrzeb, co trwało zazwyczaj dwa lub trzy trzy dni, a czasem dłużej. A że klimat w Amazonii jest gorący i wilgotny, w trakcie oczekiwania rozpoczynał się rozkład ciała. Takie właśnie nadpsute zwłoki, niekiedy wzdęte i naznaczone plamami opadowymi, trzeba było sprawić i upiec, a potem zjeść.Wnętrzności (oprócz wątroby i serca), genitalia i skórę z włosami odrzucano. Resztę pieczono na specjalnym grillu.

Ludzkie mięso na grillu. Wnętrzności owijano do pieczenia w liście palmowe
(rys. Wem Quirio').
Gotowe do jedzenia kawałki mięsa układano na plecionej macie obok chlebków kukurydzianych i zapraszano do posiłku dalszą rodzinę. Najbliżsi natomiast nie jedli. Mięsa zmarłego nie wypadało brać w palce, toteż biesiadnicy posługiwali się patyczkami, za pomocą których delikatnie wkładali sobie kąski do ust. Nie wypadało też jeść zachłannie, jak gdyby było to mięso upolowanych zwierząt. Ale któż mógłby jeść zachłannie zepsute mięso? Było ono niesmaczne, a czasem nawet w tak daleko posuniętym stanie rozkładu, że z trudem dawało się przełknąć. Jednak trzeba było zachować dobrą minę do złej gry. Odmowa zjedzenia mięsa byłaby dla bliskich zmarłego obraźliwa. Poza tym zmuszanie się do zjedzenia wstrętnego posiłku było swego rodzaju wyrzeczeniem dokonanym w intencji wiecznego spokoju i szczęśliwości zmarłego.

     (W tym miejscu dodam jeszcze ciekawostkę, że w przypadku egzokanibalizmu, czyli zjadania ciał wrogów, etykieta Wari’ nakazywała jeść łapczywie, tak samo jak je się mięso upolowanych zwierząt. W ten sposób zwycięzcy okazywali dominację nad zwyciężonymi.)

Dziecko Wari'.

Gdy mięso już zniknęło, ustalano szczegóły dalszej ceremonii. Kości mogły być spalone i pogrzebane w ziemi razem z grillem, albo też zmacerowane i zjedzone z miodem. Na ten przysmak oczekiwały wnuki zmarłego, które miały również przywilej spożycia upieczonego mózgu swego dziadka lub babci. Natomiast niezjedzone pozostałości musiały zostać spalone, tak samo jak wszystko, co należało do zmarłego: jego ubrania, dom, który wybudował, jego poletko kukurydzy, a nawet jego ulubione miejsca leśnych spacerów. Nie wolno było przy tym wymawiać imienia zmarłego. A dlaczego wszystko palono i imię zmarłego traktowano jak tabu? Żeby zatrzeć wszelkie ślady śmierci.

     Potem następował wielomiesięczny (zwykle około roczny) okres żałoby. Kończył się on dla każdego z żałobników w innym momencie – to znaczy wtedy, gdy ten po prostu podjął decyzję, że czas już na powrót do normalnego życia ze świętowaniem i radością. Wówczas udawano się na kolektywne polowanie, zdobycz pieczono, a potem urządzano nad nią… lamentowanie, jak gdyby był to zmarły człowiek. Gdy lament ustał, wszyscy przystępowali do uczty okraszonej śpiewami i tańcami, zjadając upieczone zwierzę. I tak oto duch zmarłego ostatecznie odchodził z ziemi, by zająć swe miejsce w podwodnej krainie umarłych. A jeżeli kiedykolwiek później zechciał wrócić na ziemię, przybierał postać pekari białobrodego, czyli – mówiąc bez ogrodek – leśnej świni (nazwa gatunkowa: Tayassu pecari). Zmarły robił w ten sposób dobry uczynek, objawiając się głodnym krewnym jako duża porcja pożywnego mięsa. Obowiązkiem Wari było odłowienie i zjedzenie pekari, bowiem zjadanie stanowiło zawsze rytuał przenoszący duchy w ich legalne miejsce pobytu, czyli do  krainy umarłych.

Duch zmarłego Wari' przybywa do krewnych wraz z dobrym mięskiem :)

Wari’ uważali, że niezjedzenie zmarłego (a potem mięsa jego kolejnych wcieleń) staje się przyczyną błąkania się jego duszy w cierpieniu po ziemskim padole. A poza tym w czasie zjadania ciała cząstki owej duszy miały się osiedlać w osobach opłakujących śmierć bliskiego i koić ich ból.


W początkach drugiej połowy XX wieku władze kościelne i państwowe w Ameryce Południowej zabroniły kanibalizmu i nakazały grzebanie zmarłych w ziemi. Tak więc dziś Wari’ nie jedzą już swoich zmarłych. Po dwóch-trzech dniach lamentowania nad ciałem, grzebią je posłusznie w ziemnych grobach. Młodzi Wari’ nie widzą w tym nic smutnego – kanibalizm to stara, niepraktyczna tradycja, powodująca odsuwanie się innych ludzi od osób go uprawiających. Nie jest dzisiaj łatwo żyć w sercu dżungli z etykietką „kanibal”. Do kanibali nie przybywają goście z cywilizowanego świata, nie zostawiają prezentów, nie oferują pomocy socjalnej. Ale starszym Wari’ jest ciężko na duszy. Mówią, że ich myśli wciąż wracają do gnijącego pod ziemią, czyli w zimnie, brudzie, skażeniu odchodami i osamotnieniu, ciała kochanej osoby. W ich ocenie nie powinno robić się czegoś takiego kochanym osobom. Powolny rozkład jest rzeczą złą, to krzywda wyrządzana zmarłemu. I grzebiąc zwłoki na zachodnia modłę, Wari’ są winni tej krzywdy. Praktykowane dawniej zjadanie po kawałeczku zmarłego powodowało, że czuli się zdecydowanie lepiej.

      Czytając różne materiały na temat ludów uprawiających kanibalizm i ich kultury można natknąć się na stanowisko, że kanibalizm, odbierany przez większość świata jako praktyka przerażająca i ohydna, nie jest bynajmniej wynalazkiem szatana. Jest wtopiony w obyczajowość danej grupy etnicznej, ma swoją podbudowę filozoficzną, duchową i higieniczną, zaś to wszystko nadaje mu sens i powoduje, że na kanibali nie powinniśmy patrzeć jak na potwory. Kanibalizm, a w każdym razie ten pogrzebowy, można postrzegać jako wyraz troski o los duszy zmarłego i akt walki z własnym przygnębieniem.

     Mnie zastanawia tylko jedno: jeżeli Wari’ tak bardzo nienawidzili i bali się rozkładu, to dlaczego jedli częściowo rozłożone zwłoki i dlaczego przedkładali kanibalizm nad kremację? Odpowiedź może być taka, że kanibalizm był dla Wari’ powinnością wobec zmarłego i antidotum na ból po stracie bliskiej osoby, nie zaś przyjemnością. Lecz nie mogę się oprzeć innej myśli. Być może w jedzeniu ludzkiego mięsa tkwił prosty, biologiczny cel: dostarczenie organizmowi brakującego i niezwykle cennego składnika odżywczego, czyli białka. Nawet, jeżeli to było białko nadpsute. W takim razie kanibalizm tym bardziej można poczytywać za powinność, tym razem wobec własnego organizmu. I za antidotum – na choroby z niedożywienia.

©  Agata A. Konopińska

BIBLIOGRAFIA
Wari’ funerary cannibalism (Retrieved 22 Feb 2012) Povos Indigenas No Brasil. At: http://pib.socioambiental.org/en/povo/wari/865
Learning to love cannibals (2002) University of Wisconsin, Board of Regents. At: http://whyfiles.org/164cannibal/3.html
D.F. Salisbury (2001) Giving cannibalism a human face. Exploration, the online research journal of Vanderbite University. At: http://www.vanderbilt.edu/exploration/news/news_cannibalism_nsv.htm

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dobry komentarz to krótki komentarz! I ściśle na temat opublikowanych treści.